Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Tomasz Strzyżewski - polski Mitrochin

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Prezentacja działaczy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stanislaw Siekanowicz
Weteran Forum


Dołączył: 19 Paź 2008
Posty: 1146

PostWysłany: Sob Lis 14, 2009 6:18 am    Temat postu: Tomasz Strzyżewski - polski Mitrochin Odpowiedz z cytatem

Tomasz Strzyżewski, weteran tego Forum, dokonał epokowego wyczynu demaskując cenzurę komunistyczną. Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej, nr 7/2009, poświęcił mu następujący artykuł.
.
Justyna Błażejowska
Strzyżewski – Polski Mitrochin
.
W latach dziewięćdziesiątych środowiskiem analityków tajnych służb wstrząsnęła „afera Wasilija Mitrochina”, archiwisty KGB, który przez znaczną część życia gromadził najbardziej poufne dokumenty, aby następnie doprowadzić do ich upublicznienia i zdekonspirowania znacznej części sowieckiej agentury. Warto przypomnieć, że i peerel miała podobnego typu detektora. Tomasz Strzyżewski, bo o nim mowa, pracownik krakowskiej delegatury Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, zaopatrzywszy się w materiały dotyczące funkcjonowania cenzury, wyjechał z nimi na Zachód, aby, ujawniwszy, dokonać stamtąd spektakularnej demaskacji.

Kim pan jest, panie Strzyżewski
Urodził się 21 grudnia 1945 r. w Lublinie, w rodzinie lekarskiej.
Nie miał łatwego dzieciństwa. Na towarzyszące mu skłonności introwertyczne nakładał się wdrażany przez ojca staroświecki model wychowawczy, oparty na karach fizycznych. Konflikty domowe pchały kilkunastoletniego wówczas bohatera do ucieczek z domu, co nie tylko pogarszało jego stosunki z rodziną, ale dodatkowo powodowało problemy w szkole. W końcu zniecierpliwieni rodzice umieścili syna na miesięcznej obserwacji w szpitalu psychiatrycznym w Kobierzynie. Choć nie zdiagnozowano u niego choroby, cały czas cieszył się opinią familijnego kuriozum. Odrzuciwszy forsowany w domu katolicyzm, przyjął światopogląd ateistyczny. Przełożyło się to na zainteresowanie marksizmem, a w konsekwencji przynależność do ZMS. Iluzji co do natury systemu pozbył się za sprawą wydarzeń marcowych. Po ukończeniu w 1964 r. prestiżowego V LO im. Augusta Witkowskiego w Krakowie (uczęszczał do klasy o profilu niemieckim) imał się różnych zajęć. W wieku dziewiętnastu lat zatrudnił się na poczcie, a następnie jako pracownik fizyczny w Wojewódzkim Urzędzie Statystycznym. W 1966 r. wylądował w Przedsiębiorstwie Remontowo-Montażowym Handlu Wewnętrznego jako referent ds. ekonomicznych, awansując stopniowo na stanowisko kierownika Działu Kadr i Szkolenia Zawodowego. Wtedy też wstąpił do PZPR, jak sam przyznawał, z powodów oportunistycznych, ponieważ w zamian otwarto mu furtkę do Wyższej Szkoły Ekonomicznej. Dyplomu, ze względu na trudności w godzeniu pracy z nauką, ostatecznie nie uzyskał. W 1975 r. znalazł się w Miejskim Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji.
Zafascynowany zwiedzaniem świata („podróżowanie i poznawanie innych krajów jest moją namiętnością życiową i niemal każdy urlop staram się przeznaczyć na ten cel” – pisał w 1976 r. do Wydziału Paszportowego ) Polskę opuszczał parokrotnie: w 1969 r. udał się do Bułgarii i Turcji, a w trzy lata później do Egiptu. Wracając z egipskich wojaży, podjął podczas międzylądowania próbę pozostania w Nikozji. „Był to naiwny i brzemienny w skutki pomysł” – oceniał. Poszedł do toalety, aby – upewniwszy się, że cała grupa turystyczna opuściła poczekalnię i weszła na pokład – zwrócić się do cypryjskich policjantów z prośbą o azyl. Ci siłą zaprowadzili go do samolotu. Złożone wyjaśnienia pozwoliły, na szczęście dla Strzyżewskiego, potraktować incydent jako zagubienie się wśród pasażerów . Poważniejsze reperkusje miało podjęcie w 1975 r. – podczas deklarowanego jako turystyczny pobytu w Finlandii i Szwecji – pracy zarobkowej (chcąc zgromadzić środki na mieszkanie przycinał róże w szklarni): po powrocie nałożono nań dwuletnie paszportowe embargo. W 1976 r. nie otrzymał zgody na wyjazd do Grecji i Turcji. Zdesperowany, wystosował pełne ekspresji odwołanie: „[...] decyzję tę odczuwam jako okazaną mi nieufność, z czym trudno mi się pogodzić jako świadomemu komuniście i długoletniemu członkowi Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a przedtem aktywnemu działaczowi młodzieżowemu”.

Cenzor z przypadku
Strzyżewski, wróciwszy z nieudanych „saksów” w Skandynawii, przez kilka tygodni bez rezultatu poszukiwał pracy, pozostając na utrzymaniu rodziców i teściów. Na rozmowę wstępną z kierownikiem krakowskiej delegatury GUKPPiW, Tadeuszem Leśniakiem, umówił go brat, zatrudniony w Wydziale ds. Wyznań Urzędu Miasta . „Widowiska? Publikacje? [...] Lecę jak na skrzydłach” – wspominał protegowany. „Myślałem, że to będzie jakaś papierkowa robota, w biurze. Wykonywano przecież masę kontroli. Sądziłem, że to jedna z nich”.
Początkowy entuzjazm, po zapoznania się z charakterem zajęcia, szybko i bezpowrotnie minął. „Ujrzałem setki zapisów i przykładów ingerencji. Zobaczyłem, że cenzura niszczy wszystko, czuwa nad najdrobniejszymi sprawami” Wiązało się to z prawdziwym szokiem: „Ja się [tego] nie spodziewałem. Nagle tam wszystko jak na dłoni widzę, wszystkie te kłamstwa i wszystkie te nieczyste sprawy”. Po raz pierwszy przeglądając cenzorskie zalecenia, z trudem panował nad emocjami, obawiając się, czy nie zdradzą ich wypieki. „Wyszedłem do toalety. Chlusnąłem w twarz zimną wodą. Przemknęło mi przez myśl: »cholera, w co ja wlazłem!«”.
Zdołał jednak zachowywać pozory: „[...] dał się poznać jako człowiek skryty o przeciętnych zdolnościach zawodowych” – twierdzili przełożeni.
Ze względu na brak odpowiedniego przygotowania „powierzano mu mniej odpowiedzialne odcinki”, aczkolwiek dopuszczono „do materiałów stanowiących tajemnicę państwową i służbową”. Pracował poprawnie, choć ze średnimi rezultatami: „[...] w zakres jego obowiązków wchodziło czytanie tytułów łatwiejszych oraz pełnienie dyżurów prasowych mniej
skomplikowanych”. Leśniak pisał: „Na »Tygodnik Powszechny« nie mogłem go wpuścić, ale wkomponował się w zespół”. Anonimowy „Zenek” oceniał: „[...] inteligentny, lecz wiedzą się nie popisywał. Spokojny, cichy i zawsze elegancki, najczęściej ubrany w garnitur. Do nikogo się nie zbliżył”. Cieszył się opinią „dziwaka o nienagannych manierach”.

Strzyżewski, decydując się na rolę Wallenroda, za główny cel postawił sobie ujawnienie ogromu dokonywanych na społeczeństwie manipulacji. „Od czasu rewolucji październikowej nikt nie starał się zdemaskować tego urzędu. Być może, pomyślałem sobie, ten fakt osłabił
czujność cenzury i jedyną osobą, która mogła tego dokonać, byłem ja. […] Mogłem przecież zwolnić się z pracy i »zapomnieć« o całej sprawie. Ale wtedy przychodził mi na myśl postępek Piłata – później mógłbym całe życie odczuwać pewien niepokój sumienia, że tego nie uczyniłem”. Podjął się benedyktyńskiego wręcz dzieła: przepisywania, podczas nocnych dyżurów w Drukarni Narodowej przy Wielopolu, cenzorskiej biblii – Książki zapisów i zaleceń GUKPPiW oraz typowania i kompletowania innych dokumentów, znajdujących się w urzędzie przy Rynku Kleparskim. Zapełnione pismem zeszytowe zszywki ukrywał w domu, w specjalnie w tym celu sporządzonej skrytce w szafie. „Wielokrotnie pracował bez żadnej kontroli (dyżurny) miał wówczas możliwość dokonania odpisów, czy też wykonania zdjęć wszystkich materiałów tajnych i poufnych, znajdujących się w Delegaturze” – z perspektywy czasu konstatowała bezpieka.
Wiedział, że musi wyjechać. W końcu, w 1977 r. – złożywszy kolejny wniosek, a po odmowie odwołanie, ponownie korzystając z pomocy brata – otrzymał zgodę na podróż do Finlandii. Żona, ze względu na zaawansowaną ciążę, zdecydowała się pozostać w Polsce.

Swój ostatni nocny dyżur (poprzedzający urlop) pełnił z 9 na 10 marca i zakończył go o 1.30. Około południa wyleciał do Warszawy, aby pociągiem udać się do Świnoujścia. Przez kontrolę celną przeszedł w marynarce i rozpiętym płaszczu, z materiałami przytwierdzonymi do pleców, wetkniętymi za pasek od spodni. Wsiadł na prom do Szwecji. „To było nieprawdopodobnie przyjemne uczucie, ale cały czas byłem spięty”. Z tego, co mu w razie zdemaskowania grozi, doskonale zdawał sobie sprawę. „Co by się ze mną stało? Wiadomo [...]. Szpiegostwo!”
Osiągnąwszy szczęśliwie cel podróży, zatrzymał się w bursie studenckiej w Lundzie, gdzie wynajął pokój. Głodował, ale honor nie pozwalał mu na pobranie zasiłku. Zastanawiał się, co robić. Bał się wszechobecnych, jego zdaniem, peerelowskich służb. Po pewnym czasie podjął próbę kontaktu z proboszczem polskiej parafii w Malmö, który jednak nie wykazał rewelacjami jakiegokolwiek zainteresowania. W końcu zwrócił się do paryskiej „Kultury” i Radia Wolna Europa, ale znów został zignorowany. „W ciągu ostatnich 10-ciu dni otrzymaliśmy od Pana pięć listów. Oczywiście, jak każdą rozgłośnię, interesują nas wszelkie materiały, które możemy wykorzystać w naszych audycjach” – napisano doń z Monachium, zaznaczając jednak w dalszej korespondencji: „[...] nie możemy podjąć z Panem żadnej współpracy, dopóki nie zostanie uregulowana Pańska sytuacja prawna w Szwecji”. Jerzy Giedroyć przypominał Janowi Nowakowi-Jeziorańskiemu: „Obiekcje miało wtedy b. dużo ludzi, z FE [RWE] włącznie”.
Ponieważ przybysz nie miał żadnych znajomości i koneksji, traktowano go jak prowokatora. Służba Bezpieczeństwa notowała: „Niektóre osoby z emigracji pomarcowej uważają Strzyżewskiego za człowieka niepewnego, nieswego, a być może nasłanego przez władze”. Inni nie doceniali wagi dokumentów. Józef Dajczgewand „nie interesował się tą sprawą”, bowiem zajmował się... „systemem parlamentarnym w PRL”.

Niestrudzony demaskator
Mimo wszelkich przeciwności, Strzyżewski nie rezygnował: „Otuchy dodawała myśl, że dojdzie wreszcie do zdemaskowania cenzury komunistycznej” – pisał po latach. W końcu po kilku miesiącach dokumenty zaczęły przykuwać uwagę mediów, zyskując społeczną wiarygodność i coraz szerszy rezonans. We wrześniu (26 i 27) omówiono je w „The Times” (artykuł Leopolda Łabędzia) oraz na falach BBC i RWE. „Należy się Panu wyjaśnienie postawy naszej Rozgłośni wobec Pańskiej oferty na wiosnę tego roku […]. Decyzja ta musiała być dla Pana dużym rozczarowaniem” – tłumaczył przepraszająco Zygmunt Michałowski, podkreślając, że bał się prowokacji.
Do edycji przekonał się raczkujący wówczas „Aneks”. „Materiały są rzeczywiście bardzo interesujące, choć ich opracowanie utrudni fragmentaryczność i niekompletność” – przyznawał Eugeniusz Smolar. To właśnie za jego pośrednictwem znalazły się w posiadaniu Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”. Antoni Macierewicz, na ręce którego spłynęła przesyłka, stwierdził po lekturze, że rzecz „wywoła wrzenie społeczne, większe niż wypadki w Radomiu i Ursusie”. Dyskutowano nad nią 18 listopada. Parę dni później tekst przyjętego oświadczenia podało Radio Wolna Europa. „Nie wahamy się powiedzieć, że mamy do czynienia z jedną z największych demaskacji całego okresu powojennego. W naszym życiu publicznym rolę dominującą pełnią kłamstwa i dezinformacja. […] Fałszuje się już nie tylko tradycję historyczną, sferę ideologii, narodową kulturę. Zniekształca się lub przemilcza również elementarne dane faktyczne, nawet takie, których przemilczanie lub zniekształcanie równoznaczne jest ze zbrodnią popełnioną na obywatelach […]. Czyni się to rzekomo w imię społecznego ładu i spokoju, aby nie podsycać niepokoju drążącego społeczeństwo”.

Strzyżewski w liście z 18 października pisał: „Uświadomiwszy sobie wówczas [podczas wykonywania obowiązków służbowych] ogrom niszczycielskich możliwości i zasięg destrukcyjnego wpływu cenzury na kulturę narodową oraz świadomość społeczną Polaków, zdecydowałem się wydostać i ujawnić opinii światowej możliwie najobszerniejszą i dobraną w najbardziej reprezentatywny sposób część dokumentacji tajnej GUKPPiW. Jednocześnie proszę KSS o rozciągnięcie opieki nad moimi dziećmi, 6-miesięczną córeczką Beatką i 3-letnim synkiem Tomaszem, które staram się ściągnąć do Szwecji. Obawiam się bowiem, że mogą one paść ofiarą zemsty, której władze nie mogą wywrzeć już na mnie osobiście”.

Publikacji wyboru dokumentów podjęli się animatorzy podziemnej Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Dokonali tego Mirosław Chojecki i Tomasz Michalak, używając nowo pozyskanego powielacza białkowego. „Tak naprawdę nikt nie wiedział, co z tym zrobić, jak to obsługiwać [...]. Koszmar robota! Półtoratysięczny nakład […] robiliśmy przez tydzień”. Matryce skompletowali z przesyłki, jaka nadeszła z... Japonii, od profesora Yukio Kudo. „Format A-4, niewyraźny powielaczowy druk, a jako okładka fotografia z frontonem znienawidzonego Głównego Urzędu Kontroli”. Na wniosek Wojciecha Ostrowskiego zdecydowano się na niestosowaną dotychczas formę kolportażu, według skonstruowanego doraźnie specjalnego adresownika. „Ta sprawa była ważna dla morale publicznego. Dlatego należało ją potraktować z pietyzmem. Poszedłem więc do Jana Józefa Lipskiego i wspólnie obmyśliliśmy system dystrybucji, odpowiedni w sytuacji, gdy potencjalnych czytelników jest trzydzieści kilka milionów”. Na liście znaleźli się przedstawiciele elity opiniotwórczej. „Wszystko jedno, po której oni byli stronie. Także nawet jeżeli oni byli po stronie czerwonej. Chodziło o to, ażeby nikt nie mógł powiedzieć, że nie wie, czym się zajmuje cenzura, co ona robi, jakie spustoszenia sieje” – mówił Chojecki.
Zaniepokojenie rozwojem wypadków wyrażała SB: „Istnieje niebezpieczeństwo wciągnięcia do tej akcji wielu środowisk, a zwłaszcza środowiska literackiego, artystycznego i studenckiego, a także niektórych ugrupowań katolickich. […] Nie wyklucza się, że w sprzyjającej sytuacji dokumenty KSS KOR w sprawie cenzury mogą być wykorzystywane przez reakcyjną prasę zachodnią, zwłaszcza dla torpedowania inicjatyw odprężeniowych (KBWE)”. Aby zminimalizować zagrożenie, planowano podjęcie kroków zmierzających do „ograniczenia rozpowszechniania [w] formie drukowanej wszystkich związanych z tym tematem opracowań”. Na próżno! Ponieważ materiały ukazały się wkrótce sumptem „Aneksu”, osiągając po wznowieniach „ogromny, jak na warunki emigracyjne, bo ponad 10-tysięczny nakład”, w znacznej części przemycony następnie do kraju, wiedza o GUKPPiW przestała być tajemnicą.

Polityczny dynamit
Lektura wywoływała osłupienie. Głęboko poruszony asekuranckimi i idiotycznymi przepisami Stefan Kisielewski notował: „Zapoznałem się z dokumentem, który podnosi włosy na głowie, z którego tchnie czyste szaleństwo, i to ruskie, średniowieczne, bizantyjsko-azjatyckie. […] Coś niesłychanego! Drobiazgowo wyliczone, o czym nie wolno pisać,
na przykład o wybuchu gazów, o orzeczeniach Sądu Najwyższego (!), o szerokotorowej kolei z Katowic do Rosji, o licencjach zagranicznych, o handlu z Afryką Południową, o życzeniach Gierka dla Piaseckiego w 60. rocznicę urodzin, o zburzeniu starych młynów we Wrocławiu, o produkcji cukru, o aktorce Annie Prucnal, o szpitalach budowanych u nas przez zagraniczne firmy, o unitach, o umowach kooperacyjnych z NRF, o filmach Wajdy, o zatruciach żywnością, o chorobach zwierząt, o możliwościach emigrowania, o produkcji papieru, o Panoramie Racławickiej, o książce Bartoszewskiego »1859 dni Warszawy« etc., etc. – wyliczał. – Do tego listy nazwisk zakazanych i podejrzanych (ja też jestem), a także wersja oficjalna o Katyniu – sowiecka oczywiście itd. Ci ludzie wszystko wiedzą o swoich zbrodniach i bzdurach, to są cynicy najwięksi, jacy istnieją, groza wieje z tego dokumentu. Myślałem, że o cenzurze wiem wszystko, tymczasem wiedziałem jeszcze mało. Teraz rozumiem, że Ruscy się ruszyli na Czechosłowację, kiedy prasa zaczęła tam drukować bez cenzury. Niewolnik jest niewolnikiem, dopóki o swojej niewoli nie wie. A o takiej postaci cenzury nie wie w Polsce chyba co najmniej 80 proc. ludzi. Niewolnicy, najczystsi niewolnicy!”
Józef Hen zauważał z pewnym zdziwieniem: „[...] wpisano mnie na listę tych kilkunastu groźnych autorów, których nazwisk nie wolno wymieniać bez zgody odpowiedniego sekretarza KC, chyba że w kontekście negatywnym”.
Publikację porównywano z rewelacjami Światły, chociaż „tyczyła innej dziedziny życia i nie zawierała aż takich okropności”. List „apelujący o zreformowanie zasad działania” urzędu, zacieśniającego „swoimi decyzjami sferę funkcjonowania opinii publicznej” i powodującego zubożenie „życia duchowego, zahamowanie rozwoju nauki i kultury” wystosował Pen Club. Do sekretariatu premiera dostarczyli go Władysław Bartoszewski i Andrzej Szczypiorski. Swe podpisy złożyło czternaście osób, w tym prezes Jan Parandowski. Dalsze protesty ogłosiły zarządy Polskiego Towarzystwa Filozoficznego oraz Socjologicznego.
„Dezaprobatę dla wszelkich poczynań, które krępują ducha ludzkiego tworzącego swobodnie wartości kultury” wyraziła 162. Konferencja Episkopatu: „[...] godny ubolewania jest fakt ograniczenia twórczości naukowej, badawczej, artystycznej, religijnej poprzez cenzurę państwa. Istnienie tej cenzury o tak szerokim zakresie interwencji jest szkodliwym nieporozumieniem. Kościół będzie popierał takie inicjatywy, które dążą do ukazania kultury, wytworów ducha ludzkiego, historii narodu w formie autentycznej, bo naród ma prawo do obiektywnej prawdy o sobie”.

„Poruszona” była także druga strona. Odchodzący minister kultury i sztuki Józef Tejchma podkreślał: „Nazwane to zostało dokumentem hańby. Również dla mnie jest to lektura wstrząsająca”. Naczelny „Polityki”, Mieczysław Rakowski, udał się na skargę do osobistości numer dwa w partii, Edwarda Babiucha: „Dowodziłem, że jest to wielki wstyd dla nas, dla tej ekipy, która uchodzi w świecie za liberalną, a tu nagle taki smród. Kolejne roczniki studentów na uniwersytetach całego świata będą z tej księgi czerpać wiedzę o kraju socjalistycznym. Czy jest nam to potrzebne? Trzeba coś zrobić z cenzurą. Tak nie może pozostać”.
Gospodarz obiecał przeprowadzenie rozmowy „z towarzyszami”. Na polecenie premiera Piotra Jaroszewicza rzecznik prasowy rządu, minister Włodzimierz Janiurek, wraz z szefem GUKPPiW Stanisławem Kosickim dokonał drobiazgowego przeglądu wytycznych, „radykalnie je przy okazji redukując. Księga cenzorska schudła jak szczapa. Skreśliliśmy
wtenczas około 70 % ogólnej liczby zapisów. Wiem, że był to zabieg doraźny, bo nie zmieniał samej zasady, niemniej dokonaliśmy go z pasją i widoczną na obu gębach satysfakcją”.
Wyraźną liberalizację dostrzegał członek KSS KOR Seweryn Blumsztajn; jego zdaniem publikacja „odblokowała wiele spraw w oficjalnej prasie”. Smolar podkreślał: „Dokumenty wywołały ogromne wrażenie w Polsce i na świecie i bez wątpienia przyczyniły się do zdynamizowania działań opozycji i osłabienia prawomocności władz PRL. „To był dynamit
polityczny. Zobaczyliśmy, jak delikatnie ten skalpel [cenzury] pracował” – oceniano.
Ujawnienie tajemnic przyczyniło się do podniesienia postulatów zlikwidowania samej instytucji: „[...] została zdemaskowana i skompromitowana przez rewelacje dotyczące jej wewnętrznych
zarządzeń i stała się pośmiewiskiem całego świata i wstydem dla PRL. W tych warunkach żądamy jej zniesienia” – pisali przedstawiciele ROPCiO w swym oświadczeniu.
O „zagwarantowaną w Konstytucji PRL wolność słowa, druku i publikacji” upominali się w sierpniu 1980 r. robotnicy Stoczni Gdańskiej, na terenie której kolportowano egzemplarze demaskacyjnego zbioru. Problem poruszyli także stoczniowcy ze Szczecina: punkt 21 ich porozumienia z władzą przewidywał przedstawienie (do 30 listopada) sposobu
realizacji ograniczenia działania GUKPPiW.
Na wyżyny hipokryzji wspiął się natomiast w posierpniowej atmosferze Stefan Atlas. Przemawiając na Nadzwyczajnym Zjeździe Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, uznał ujawnione fakty jedynie za dowód na… niezłomną postawę dziennikarzy: „Śmiem stwierdzić,
że to jest księga chwały prasy polskiej, ponieważ są tam zapisy świadczące o tym, że to środowisko nie było ambiwalentne, że chciało się o coś bić, że dostrzegało problem niepraworządności. […] Chciałbym powiedzieć, że nie ma organu prasowego, który by w tej księdze chwały prasy polskiej nie mieścił się”.

„Agent cy nie agent...”
Zabiegi o opublikowanie wywiezionych materiałów i późniejsze kontakty z „Aneksem” i jego wysłannikami stanowiły dla Strzyżewskiego, jak sam wspominał, pasmo niekończących się szykan i upokorzeń. O jednej z wielu przyczyn złego traktowania mówił zresztą wprost współpracownik RWE Ludomir Gąssowski-Garczyński: „Emigracja nie lubiła ludzi, którzy pracowali w kraju w parszywych robotach. Cenzor to cenzor”62, jak gdyby
zapominając o piastowaniu w latach czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych przez wielu pomarcowych uchodźców bardziej znaczących stanowisk, zarówno w aparacie partyjnym i propagandowym, jak i w bezpiece. Tymczasem bohater, poddawany różnego rodzaju próbom weryfikacji, tandetnie zresztą amatorskim, nawet po nagłośnieniu
sprawy musiał udowadniać, że… nie jest wielbłądem.
Pod pretekstem pisania artykułu do „Polityki” (!) trafił doń przebywający w Szwecji Jerzy Diatłowicki: „Chyba z pięć godzin traktowałem go kolanem i po chamsku. On nie mógł podskoczyć, bo miałem wymówkę,
że działam na zlecenie wydawcy” – przyznawał. – „Trochę się nad nim znęcałem, nazwijmy to, intelektualnie. Znosił wszystko. Myślę, że szefowie cenzury przyzwyczaili go do traktowania per noga”. Z kolei Andrzej Koraszewski w swym detektywistycznym zapale sprawdzał prawdomówność oferenta bezpośrednio u źródła, telefonując do dyrektora delegatury GUKPPiW w Krakowie (!). Uważając przeciek
jedynie za „wynik rozgrywek personalnych we władzach centralnych”, mający na celu „skompromitowanie obecnych przywódców partyjnych i rządowych”, a samego przybysza za mitomana, półgłówka lub „tylko durnia marzącego o złotych górach z CIA”, wszczął i przeprowadził przeciwko niemu kampanię oszczerstw i kalumnii. Zarzuty formułował wprost: „Analiza porównawcza tekstów Stanisława Wałacha, Ryszarda Gontarza i innych z tekstami nijakiego [podkr. J.B.] Tomasza Strzyżewskiego ostatecznie potwierdziła nasze wcześniejsze podejrzenia, że ten ostatni jest agentem bezpieki” – dowodził w rozesłanym do redakcji pism emigracyjnych liście. „Osobnik [podkr. J.B.] pod nazwiskiem Strzyżewski pojawił się pod moim dachem w marcu lub kwietniu 1977 r. Przedstawił się jako były pracownik krakowskiej
cenzury, który zbiegł z materiałami swego urzędu, aby, jak się wyraził, pomścić Katyń. Pan S. używał w swoich wypowiedziach stylistyki policyjnego raportu. A więc pojawiały się tu gęsto takie pojęcia jak osobnik, nijaki [podkr. J.B.], rzekomy itp., kiedy mówił o własnym
dziadku, który zginął w Katyniu, nieodmiennie wymieniał najpierw nazwisko, a potem imię. […] Jest to postać miełka [!]. To, że wykradzione dokumenty są rewelacją wielokrotnie przewyższającą rewelacje Światły, nie zmienia oceny moralnej jego osoby”.
Wystosowana w jakiś czas później dalsza korespondencja, stanowiąca odpowiedź na replikę bohatera, de facto sprowadzała się do kolejnych obelg: „Syćkie znoki pytajne miołem i mom, a cy to Pon agent cy
nie agent, to jo nie wiem i mówić mi nie wolno – to właśnie napisałem, tyle że w formie nie dość jasnej”.
Do zarzutów natury agenturalnej i etycznej (!) doszły rychłe oskarżenia o chęć odniesienia jak największych korzyści majątkowych. Jeśli wedle pierwszych wypowiedzi Koraszewskiego oferent zażądał kilkudziesięciu, to
z lat dziewięćdziesiątych – stu tysięcy dolarów. Jeszcze wyższymi liczbami operował Smolar: „Rozpocząłem wielotygodniowe, trudne negocjacje” – relacjonował w 2004 r. – „przekonując T[omasza] Strzyżewskiego, że być może w latach pięćdziesiątych ktoś na Zachodzie byłby w stanie
wypłacić mu oczekiwane kilkaset tysięcy [podkr. J.B.] dolarów... [...]Ostatecznie udało mi się go skłonić do przekazania dokumentów”. Nie usatysfakcjonowany, miał kierować się artykułowanym w listach „przekonaniem, że powinien był otrzymać więcej pieniędzy”.

Rzecz diametralnie różnie przedstawiał sam bohater: „Nie otrzymałem żadnego honorarium i nigdy się o takowe nie upominałem”76, dodając: „Do dziś nie mogę uwierzyć, że coś tak horrendalnego można po prostu wyssać sobie z palca”. Jego wersję pośrednio poświadcza fakt wydrukowania Czarnej księgi cenzury bez zawarcia z nim jakiejkolwiek umowy wydawniczej. „Czego mogłyby wobec tego dotyczyć te inkryminowane przez [Eugeniusza] Smolara jego »negocjacje« ze mną, do tego jeszcze bodaj „»trudne« i – o ile pamiętam – »długie«??? Jeśli stawiałbym inkryminowane mi żądania, to czy mógłbym ot tak sobie, wypuścić z rąk owe – »jakże cenne«, bo z jakim przecież mozołem i w warunkach jakiego ryzyka zdobyte materiały?”
Odpowiedni dokument sygnowano dopiero w 1981 r.:
„Publikacją w języku polskim zajęło się wydawnictwo ANEKS, otrzymując tekst bezpłatnie. Jednocześnie redakcja ANEKSU podejmuje starania mające doprowadzić do publikacji tych dokumentów (w całości lub w wyborze) w innych językach. Dla tego celu Eugeniusz Smolar – redaktor ANEKSU nawiązuje niezbędne kontakty i posiada upoważnienie do pod-pisania umowy z zainteresowanymi wydawnictwami, posiadając prawo copyright’u. Tomasz Strzyżewski posiada prawo do honorarium za wydania obcojęzyczne (nie Polskie [!]), zmniejszone o 15 proc., jakie zachowuje ANEKS, występując w roli literackiego przedstawiciela”.
Dowodem bezpośrednim jest natomiast prowadzona między stronami sama korespondencja: wątek niezadowolenia pojawia się w niej w zupełnie innym kontekście, niż to sugeruje Smolar.

Samotny w ojczyźnie demokracji
Były cenzor osiągnął swój cel: prawda, o którą tak usilnie walczył, ujrzała światło dzienne. Miał prawo spodziewać się, że publikacja, jeśli nawet nie wykreuje go na bohatera, na czym jak się wydaje w ogóle mu nie zależało, to w każdym razie ułatwi elementarną życiową stabilizację. Ze względu na problemy natury osobistej, zawodowej, jak i politycznej nigdy
nie udało mu się jej jednak osiągnąć.

ANEKS

1977 kwiecień 4, Monachium – List z sekretariatu Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa do Tomasza Strzyżewskiego

Monachium, 4 kwietnia 1977
WPan
Tomasz Strzyżewski
Masvägen 13A, 426 rum
222-33 Lund
Szanowny Panie,
W ciągu ostatnich 10-ciu dni otrzymaliśmy od Pana pięć listów, przy czym wynika z tej korespondencji, że nie dotarł do nas inny list, pierwszy z tej serii, datowany 11-go marca. Nieraz trudno nam na bieżąco załatwiać korespondencję, gdyż pierwszeństwo w naszej pracy dawać musimy przygotowywaniu codziennych audycji, które nadajemy do kraju łącznie z powtórkami 19 godzin na dobę. Brak natychmiastowej odpowiedzi na Pańskie listy tym się właśnie tłumaczy.
Oczywiście, jak każdą rozgłośnię, interesują nas wszelkie materiały, które możemy wykorzystać w naszych audycjach. Z listów Pana wynika, że nie ma Pan uregulowanej sytuacji prawnej w Szwecji. Pozostanie na
Zachodzie i prośba o azyl polityczny to decyzja osobista, zależna od indywidualnych okoliczności. Żadnych wskazówek ani rad w tej dziedzinie udzielić Panu nie możemy. Zwróciliśmy się do naszego przedstawiciela w Sztokholmie z prośbą o skomunikowanie się z Panem.
Łączymy wyrazy poważania,
Sekretariat

1977 maj 23, Monachium – List z sekretariatu Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa do Tomasza Strzyżewskiego

Monachium, dnia 23-go maja 1977
WPan
Tomasz Strzyżewski
Masvägen 13A, 426 rum 222-33 Lund
Sweden–Sverige
Szanowny Panie,
W odpowiedzi na list Pana z dnia 10-go maja komunikujemy uprzejmie, że nie możemy podjąć z Panem żadnej współpracy, dopóki nie zostanie uregulowana Pańska sytuacja prawna w Szwecji. Jeśli, jak Pan pisze – posiada Pan materiały, które należałoby podać do szerszej wiadomości,
to może je Pan ogłosić w prasie zachodniej lub emigracyjnej.
Przesyłamy wyrazy poważania
Sekretariat RP RWE
ZM: dg

1977 sierpień 12, Lund – List Andrzeja Koraszewskiego do Tomasza Strzyżewskiego

Szanowny Panie!
Po raz trzeci dociera do mnie Pańska sprawa. Redakcja „Aneksu” zwróciła się do mnie z prośbą o nawiązanie kontaktu z Panem, przeczytanie i zaopiniowanie posiadanych przez Pana materiałów, a wreszcie o opracowanie tych materiałów do druku. „Aneks” nie dysponuje pieniędzmi
na honoraria (wszyscy pracujemy społecznie), a jedynym profitem jest ewentualnie druk pod własnym nazwiskiem. Jeżeli jest Pan w jakikolwiek sposób zainteresowany, proszę się ze mną skontaktować w poniedziałek lub wtorek po godz. 20.
Z poważaniem
Andrzej Koraszewski
Lund, 12 VIII 1977 tel. 13-91-18

1977 wrzesień 6, Londyn – List redaktora „Aneksu” Eugeniusza Smolara do wiadomości Tomasza Strzyżewskiego

Londyn, 6 IX 1977
WPan Tomasz Strzyżewski
Lund – Szwecja
Zgodnie z ustnym porozumieniem zawartym między przedstawicielem redakcji „Aneksu” Andrzejem Koraszewskim i p. Tomaszem Strzyżewskim, stwierdza się niniejszym, że p. Tomasz Strzyżewski posiada wyłączne prawo własności przewiezionych przez niego dokumentów cenzury polskiej. Przekazane redakcji „Aneksu” dokumenty cenzury stanowią materiał do przygotowywanej do druku książki pod wstępnym, roboczym tytułem „Polska cenzura – rok 1974” a ich fragmenty
mogą być ewentualnie ogłaszane drukiem przed publikacją książkową wyłącznie po uzgodnieniu redakcji „Aneksu” z p. Tomaszem Strzyżewskim. Ze względu na znaczne sumy zaangażowane w ewentualną publikację książkową redakcja „Aneksu” zachowuje prawo do decydowania/współdecydowania o publikacji fragmentów tych materiałów na łamach innych niż Kwartalnik Polityczny „Aneks”.
Chroniąc prawa autorskie, redakcja „Aneksu” nawiązuje negocjacje mające na celu jak najszersze wykorzystanie udostępnionych jej materiałów polskiej cenzury – tak po polsku jak i w językach obcych. W trakcie tych negocjacji redakcja „Aneksu” zobowiązuje się również
do reprezentowania interesów finansowych p. Tomasza Strzyżewskiego. A conto ewentualnych dochodów, wynikających z publikacji obcojęzycznych, redakcja „Aneksu” przekazuje p. T[omaszowi] Strzyżewskiemu Skr. 500.
Eugeniusz Smolar
Redaktor „Aneksu”

1977 październik 17, Monachium – List dyrektora Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa Zygmunta Michałowskiego do Tomasza Strzyżewskiego

Monachium, dnia 17-go października 1977
WPan
Tomasz Strzyżewski
Masvägen 13A, 426 rum
222-33 Lund
Sweden – Sverige
Szanowny Panie,
Teraz, gdy opublikowano już na Zachodzie niektóre dokumenty, przywiezione przez Pana z Polski, a dalsze publikacje są zapowiedziane, należy się Panu wyjaśnienie postawy naszej Rozgłośni wobec Pańskiej oferty na wiosnę tego roku odstąpienia nam tych materiałów do użytku
w naszych audycjach. Z różnych powodów zdecydowaliśmy wtedy, że lepiej będzie jeśli najpierw zainteresowane zostaną tą ofertą inne czynniki. Decyzja ta musiała być dla Pana dużym rozczarowaniem,
zwłaszcza że oznaczała też i zwłokę w realizacji Pańskich planów i dlatego pragnę wytłumaczyć jej motywy.
Po pierwsze obawialiśmy się prowokacji komunistycznej w celu skompromitowania naszej Rozgłośni w opinii publicznej na Zachodzie. Mogłoby to wyglądać w ten sposób, że nasze z Panem kontakty ujawnione zostałyby w nieprzychylnej nam lewicującej prasie, jako udział Rozgłośni
w szmuglowaniu i zakupywaniu dokumentów rządowych z Polski. Wszelkie późniejsze tłumaczenia o co w istocie chodziło nie zmieniłyby tego efektu. Zapewne zdaje sobie Pan już sprawę, mimo krótkiego pobytu na Zachodzie, że i tutaj czynione są starania, aby przedstawić naszą Rozgłośnię jako instytucję o charakterze dywersyjnym, posługującym się płaszczykiem służby informacyjnej. Na tym tle taki incydent odpowiednio rozdmuchany mógłby wyrządzić niepowetowane szkody i narazić naszą Rozgłośnię jak i popierające nas koła na poważne trudności i to akurat w okresie konferencji belgradzkiej, która zajmuje się m.in. kwestią swobodnego przepływu informacji także i drogą radiową.
Wyjaśnia to – mam nadzieję – ton naszej z Panem korespondencji, którą formułowaliśmy tak, aby nie mogłaby zostać użyta przeciwko nam w tym właśnie sensie. Oczywiście ex post zawsze można ocenić te nasze obawy jako przesadne. Nie byłby to jednak pierwszy wypadek komunistycznej
prowokacji zmontowanej przeciwko nam.
Po drugie – nawet zakładając autentyczność przywiezionych przez Pana materiałów i czystość Pańskich intencji (co bynajmniej nie było jasne od początku) – byliśmy zdania, że opublikowanie tej dokumentacji na Zachodzie przez pisma niezaangażowane bezpośrednio w sprawę swobód
i wolności obywatelskich i narodowych w Europie Wschodniej i cieszące się powszechnym uznaniem jako szacowne instytucje dziennikarskie – myślę na przykład o brytyjskim „Times’ie” – przysłużyłoby się tej sprawie lepiej, niż gdyby te materiały wpierw wykorzystane zostały przez
naszą Radiostację, systematycznie oskarżaną przez reżymy komunistyczne i ich popleczników na Zachodzie, o związek i współpracę z wywiadami zachodnimi. W obecnej sytuacji władze PRL skonfrontowane (na przykład na tejże konferencji belgradzkiej) z materiałem świadczącym o zasięgu cenzury w Polsce ogłoszonym w „Times’ie”, nie mogą odpowiedzieć, że to materiał pochodzący z Wolnej Europy i dlatego podejrzany i przerzucić tym samym ciężar argumentacji z cenzury w Kraju na „dywersję” radiową z zagranicy.
W każdym razie dokonał Pan niezwykłego wyczynu udostępniając zachodniej opinii publicznej za pośrednictwem znanych Panu osób tak obszerną dokumentację, która doszczętnie kompromituje system cenzury w PRL i prawdopodobnie przyczyni się do zahamowania samowoli,
jaka panuje w tej dziedzinie w Kraju, a nawet, być może, spowoduje dalej idące pozytywne zmiany. Dostarczył Pan potężnej broni – którą posłuży się także w pełni i nasza Rozgłośnia – przeciwko ograniczaniu wolności słowa w Polsce. Nadaliśmy już odpowiedni rozgłos artykułom w londyńskim „Time’sie” i w „Daily Telegraph’ie” i po ukazaniu się dalszych materiałów w innych publikacjach będziemy mogli przekazać je również i w naszych audycjach, jak to Pan zresztą od samego początku sugerował. Pragnę w związku z tym zaproponować Panu udzielenie nam w odpowiednim momencie wywiadu np. o działalności cenzury w Polsce, którą Pan poznał od podszewki. Za wywiad ten, ilustrujący metody cenzury w oparciu o przywiezione przez Pana dokumenty, należałoby się Panu (niezależnie od praw autorskich dla wydawnictw) odpowiednie honorarium, którego niestety nie mogliśmy zaofiarować Panu od razu z wyżej wymienionych powodów.
Łączę wyrazy poważania,
Z[ygmunt] Michałowski
Dyrektor Rozgłośni Polskiej
Radia Wolna Europa
ZM: dg

1980 grudzień 22, Londyn – List redaktora „Aneksu” Eugeniusza Smolara do Tomasza Strzyżewskiego

Londyn, 22 grudnia 1980 r.
WPan Tomasz Strzyżewski
Äspholmsvägen 45, II tr.
127 45 Skärholmen, Sweden
Szanowny Panie,
Kierując pracami informacyjnymi studium otrzymałem kopię Pańskiego listu do p. A. Pospieszalskiego. Bardzo mnie zdziwiła jego treść. Po pierwsze, że powołuje się Pan na trudności finansowe. Wiem z pierwszej ręki, jakie sumy stały do dyspozycji KPN-u, zebrane przez ludzi KPN popierających na Zachodzie, do których i Pan należał. Koszt fotokopii do rzeczywiście kilku tylko liczących się ośrodków na Zachodzie nie jest przecież aż tak wysoki, by nie znalazł Pan rozwiązania. Czy można zatem przypuszczać, że powody są inne?
Zadaję to pytanie nie ze względu na KPN, którego działalność, a raczej działalność L[eszka] Moczulskiego oceniam nad wyraz surowo, lecz ze względu na Pańskie losy, z którymi przecież jestem wiązany przez dokumenty Urzędu Cenzury. Wdzięczny bym był zatem za odpowiedź.
Więcej, prosiłbym o Pańską ocenę działalności KPN-u i jego przedstawicieli na Zachodzie. Może to być niepodpisane, jeśli miałby Pan wątpliwości co do mojej dyskrecji.
Nie wiem, czy red. Leopold Łabędź szykuje jakąś książkę. W podwójnym, Polsce poświęconym numerze „Survey’a” wykorzystał on na dwóch stronach fragmenty trzech bądź czterech różnych dokumentów jako przykład funkcjonowania cenzury. Jest to tak zwany „fair dealing”
– prezentacja, mogąca być wręcz uznana za reklamę dokumentu, za którą nie pobiera się żadnych opłat. Jeśliby ktoś się zgłosił do „Survey’a” po informację o całość dokumentacji, zostanie skierowany do „Aneksu”.
Pomimo wielokrotnie podejmowanych usiłowań koszty tłumaczenia i opracowywania odstraszyły wszystkie dotychczas zainteresowane wydawnictwa. Wydawnictwa uniwersyteckie oraz przy instytucjach naukowych tłumaczą, że koszty są tak wysokie, że mowy być nie może
o jakimkolwiek honorarium. Doceniając wagę posiadanej dokumentacji o cenzurze, zaproponowałem ostatnio jednemu z instytutów naukowych w USA, iż w celu doprowadzenia tych dokumentów do zachodniej opinii publicznej chciałbym dopomóc w formie darmowego składu drukarskiego na posiadanym przeze mnie Composerze (elektroniczna maszyna do składu fotooffsetowego). Oni musieliby pokryć koszty tłumaczenia i opracowania naukowego – w formie czystej dokumentacji jest to niezrozumiałe nawet dla specjalistów do spraw państw komunistycznych.
Otrzymałem odpowiedź, iż moja propozycja ich poważnie interesuje. Wkład mój w ten projekt by wynosił ponad 1000 funtów szterl. w wykonanej pracy. Uważam, że powinniśmy uczynić wszystko, by doprowadzić do druku po angielsku, francusku i niemiecku – jako minimum. Nie oczekuję jakichkolwiek dochodów, a wręcz sugeruję pomoc
ze strony „Aneksu”. Rozumie Pan sam, że w tej sytuacji trudno jest myśleć o jakichkolwiek dochodach, gdy – w związku również z rozwojem sytuacji w Polsce – dokumentacja ta należy do okresu (w oczach zachodnich wydawców, naukowców i dziennikarzy) minionego. Ja się z takim poglądem nie zgadzam, ale niestety to nie ja o tym decyduję.
Proszę przyjąć moje życzenia świąteczne i noworoczne.

1981 styczeń 4, Sztokholm – List Tomasza Strzyżewskiego do redaktora „Aneksu” Eugeniusza Smolara

Sztokholm, 4 stycznia 1981 r.
Tomasz Strzyżewski
Äspholmsvägen 45, II tr.
127 45 Skärholmen, Sweden
WPan Eugeniusz Smolar
61, Dorset Road
London W5 4 HX England
Szanowny Panie,
Osobno wysyłam list będący odpowiedzią na Pańskie wyjaśnienia związane z publikacją pana Łabędzia i krokami, które podjął Pan w celu publikacji obcojęzycznej. Co do pana Łabędzia. Nie zadawala mnie Pańska odpowiedź, ponieważ pan Łabędź bezprawnie wykorzystał moje materiały, otrzymując za swoje opracowanie na temat Polski sowite
wynagrodzenie od „Survey’a”. Nie chodzi tu nawet o pieniądze, chociaż dlaczego niby ludzie, którzy za swoje usługi „dla Polski” biorą pieniądze i z tych usług zrobili sobie intratny zawód – dlaczego, pytam się, dlaczego mają właśnie oni zarabiać jeszcze dodatkowo kosztem cudzego trudu i poświęcenia. Sami przecież z siebie nic nie dali. Wszystko robią za pieniądze. Nie wiadomo też, jaka właściwie była ich przeszłość. Żeby te pieniądze szły chociaż do niepodległościowej opozycji. Ja tutaj zmuszony jestem zawiesić swoją działalność, dla której poświęciłem życie osobiste (straciłem bezpowrotnie rzecz najcenniejszą – rodzinę) i którą finansowałem przez cały rok ubiegły z własnych pieniędzy zaoszczędzonych z socjale lub innych zasiłków (szwedzkie przepisy alimentacyjne nie pozwalają mi zarobić więcej ponad minimum socjalne), a tymczasem przeróżni tam „pseudopatrioci” i „bojownicy o wolność” napychają sobie kabzy i obrastają w piórka pozornych autorytetów.
Nie chodzi więc już tylko o pieniądze. Najważniejsze jest, że materiały te dostawszy się w ręce ignorantów (p. Łabędź to jeden z nich) są interpretowane w tak błędny sposób i prezentowane tak nieudolnie, że nie wolno do tego dłużej dopuszczać. Proszę więc sprawdzić, ile otrzymał p. Łabędź za swoje „dzieło” i zażądać od niego przynajmniej połowy
w moim imieniu.
Nie zgadzam się również na realizację proponowanej przez Pana „transakcji” z jakimś tajemniczym „instytutem naukowym” w USA.
Moje stanowisko jest następujące. Tylko pieniądze mogą przynieść nam korzyść, jeśli uda się nam wyciągnąć je od Zachodu. Na to, że opinia
publiczna Zachodu zrozumie coś z „tajemnic cenzury PRL”, nie można w żadnym wypadku liczyć. Liczyć mogą tylko ci, którym się zdaje, że sami zrozumieli już na czym polega cenzura w wydaniu panującego komunizmu. Przecież większość z nas Polaków, nie zrozumiała nic z tej
lektury a zakupiła te dwa tomy ze zwyczajnego snobizmu. Pierwszym przykładem tego przygnębiającego zjawiska był A[ndrzej] Koraszewski.
Dlatego proszę powstrzymać się w przyszłości z podobnymi propozycjami, a w każdym razie konsultować je wcześniej ze mną. Mam chyba prawo oczekiwać od Pana minimum lojalności, zwłaszcza, że – jak Pan doskonale pamięta – zupełnie w dobrej wierze, choć teraz żałuję, zasiliłem kasę Pańskiego KSS „KOR” grubą forsą (dochody ze sprzedaży Czarnej Księgi) zadawalając się minimum socjalnym „obowiązującym” w Szwecji. Gdyby Pan miał jakiekolwiek zastrzeżenia, proszę zawiadomić mnie o tym niezwłocznie.
Z poważaniem
T[omasz] Strzyżewski

1981 luty 21, Londyn – List redaktora „Aneksu” Eugeniusza Smolara do Tomasza Strzyżewskiego
Londyn, 21 luty 1981 r.
WPan Tomasz Strzyżewski
Selsmedelsvägen 54, 5 tr.
126-55 Hagersten, Sweden
Szanowny Panie!
Pragnę Pana oficjalnie zawiadomić, że stanowiska Pańskiego z dnia 4 stycznia br. nie przyjmuję do wiadomości, szczególnie w sprawie „niezgadzania się” na publikację dokumentów cenzury w języku angielskim. Nie zamierzam podejmować polemiki na poziomie zaprezentowanym w liście Pańskim, niemniej kilka punktów wymaga wyjaśnienia:
1. Od samego początku istniał problem praw autorskich do dokumentów państwowych, które wywiózł Pan za granicę. W takiej sytuacji prawa autorskie posiada wydawnictwo, które pierwsze dokumenty te opublikowało w jakimkolwiek języku, w jakimkolwiek wyborze. Rejestracja publikacji „Aneksu” dwóch tomów Czarnej Księgi Cenzury PRL nastąpiła z chwilą przesłania odpowiedniej informacji i czterech egzemplarzy każdego tomu do „Copyright Office” w Londynie.
2. Ze względu na to, że między „Aneksem” a T[omaszem] Strzyżewskim nie została spisana jakakolwiek umowa prawna, zarówno list z dnia 6 IX 1977 r. (pt. „Do wiadomości”), jak i znaczek copy rights w książce stanowi wyraz intencji, lecz niewiążący akt prawny.
– posiadał Pan i nadal Pan posiada wyłączne prawo własności wobec polskich oryginałów, które zamierzał Pan sprzedać Instytutowi Hoovera w USA; prawa tego ani przez moment nie podważaliśmy.
– w liście z 6 IX [19]77 zobowiązaliśmy się moralnie do reprezentowania Pańskich interesów finansowych (w nieokreślonej wysokości ani w procentach sumy sprzedaży, ani w określonej sumie). Z punktu tego wywiązaliśmy się, nawiązując kontakty z redakcją „Reader’ s Digest”a
a także „Le Soir” – p. L[eopold] Unger, w wyniku czego skierowaliśmy do Pana dziennikarzy, z których to kontaktów czerpał Pan, na zasadzie każdorazowej z nimi umowy, uzgodnione korzyści materialne.
– a conto ewentualnej umowy na wydanie obcojęzyczne przekazaliśmy na Pańskie ręce najpierw skr 500, a następnie skr 1000. Dodam, że nigdy nie otrzymaliśmy, mimo wielokrotnych monitów, pieniędzy za użycie dokumentów w „Times’ie” czy „Washington Post”.
– zwracam Pańską uwagę na mój list z dnia 29 grudnia 1977 roku, wyczerpująco określający moje stanowisko w sprawie praw autorskich omawianych dokumentów, a także Pańską odpowiedź z dnia 6 I 1978. Dla ewentualnego odświeżenia pamięci cytuję z Pańskiego listu z tej daty:
„… jestem w tej chwili przekonany, że Pan ma rację i decyduję się odstąpić copyright ‘Aneksowi’ jako wydawnictwu…”
Powyższe powinno uświadomić Panu, że nie posiada Pan żadnych możliwości „nie zgadzania się” na wykorzystanie dokumentacji cenzury w języku angielskim. My, z naszej strony, nie zamierzamy odstępować od moralnego zobowiązania do reprezentowania Pańskich interesów w kontaktach z obcojęzycznymi wydawcami. Kilkuletnie wysiłki w tym względzie nie przyniosły jednak spodziewanych rezultatów. Wielokrotnie
informowałem Pana, że dla Zachodnich wydawców, w szczególnie ciężkim okresie, koszty tłumaczenia i spodziewana, niezbyt duża sprzedaż, okazały się być przeszkodami zbyt zniechęcającymi, by podjąć poważne ryzyko finansowe. Kierując się jednak przekonaniem, iż najważniejszą jest publikacja tych dokumentów, nieustannie szukaliśmy wydawców. Nie wiem, czy ostatni kontakt z amerykańskim instytutem naukowym
w Kalifornii przybliży nas do chwili, w której będziemy wreszcie mieli poważne opracowanie na temat polskiej cenzury, ale nie ustajemy w staraniach. Z naszej strony zaoferowaliśmy nasz wkład w wysokości kosztów składu drukarskiego na naszym „composerze”. Jest to wkład
w pracy, lecz nie w gotówce, wart około 1000 funtów. Jeśli uda nam się skłonić instytut/wydawnictwo do opłacenia jakiegokolwiek honorarium, zostanie Pan o tym natychmiast powiadomiony. Jeśli zaś okaże się, że mowy o tym nie ma, lecz książka będzie mogła się ukazać, to – niestety – będziemy Panu musieli zwrócić uwagę na wszystkie punkty wyszczególnione na pierwszej stronie obecnego listu, które sprawiają, iż pominiemy wszelkie Pana „niezgadzanie się” na publikację. Nie posiada Pan do tego żadnych podstaw prawnych.
Łączę należne wyrazy szacunku,
Eugeniusz Smolar
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Prezentacja działaczy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Możesz dodawać załączniki na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum