Forum  Strona Główna

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Rozwój na Okrągło

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Janusz Szkutnik
Weteran Forum


Dołączył: 04 Lis 2007
Posty: 112

PostWysłany: Czw Mar 11, 2010 9:25 pm    Temat postu: Rozwój na Okrągło Odpowiedz z cytatem

Rozwój na Okrągło

T a d e u s z K e n s y


Ludowa mądrość mówi, że od czasu do czasu sam „diabeł ubiera ornat i ogonem dzwoni”. I co z tego? I nic. Świat ciągle jeszcze istnieje, choć może tylko dlatego, że te diabelskie „przebieranki” nie zdarzają się zbyt często.

Są jednak takie czasy, gdy następuje ich prawdziwy „wysyp”. I co wtedy, czy należy się może zacząć bać?

Poważni „badacze” twierdzą, że na razie trudno jeszcze na tak postawione pytanie szukać „naukowej” odpowiedzi. Wszak III Rzeczpospolita ma dopiero niewiele ponad 20 lat …




Był wczesny wrześniowy ranek 1998 roku. Odebrałem telefon, dzwonił Andrzej Wąsik – od kilku tygodni dyrektor finansowy Polskiej Telefoniki Wiejskiej ( PTW ) S.A. w Mielcu, dużej spółki telekomunikacyjnej, w której pełniłem, z rekomendacji Okręgowej Spółdzielni Telefonicznej w Tyczynie z siedzibą w Chmielniku ( „ułamkowego” akcjonariusza, który jednak miał zagwarantowany taki statutowy przywilej) funkcję przewodniczącego rady nadzorczej. Wąsik był wtedy młodym, zdolnym ekonomistą, wcześniej pracował w banku kredytującym PTW. W skład zarządu został powołany razem z Wojciechem Kamienieckim jako prezesem, w dość „gorącej” sytuacji – członkowie poprzedniego zarządu zostali przez radę nadzorczą odwołani „z dnia na dzień” po stwierdzeniu możliwości działania przez nich na szkodę spółki.

Mój poranny rozmówca był bardzo zdenerwowany, wręcz rozdygotany, nieomal płakał. Prosił o natychmiastowe spotkanie i przyjęcie jego dymisji z funkcji oraz rozwiązanie bardzo dla niego korzystnej umowy o pracę. Spotkaliśmy się godzinę później w pokoju nr 210 w biurze przy ulicy Rejtana 10A w Rzeszowie. Wąsik przywiózł podpisaną już rezygnację. Najpierw nie chciał podać jej prawdziwej przyczyny. Po chwili rozmowy wyjaśnił, że od jakiegoś czasu jest niepokojony przez brutalnego i mało powściągliwego w słowach osobnika przedstawiającego się jako „Tony” i żądającego natychmiastowego zakończenia „rozliczeń” z PTW, to jest dopłaty brakującej jeszcze kwoty 100.000 $ za … „załatwienie” koncesji Ministra Łączności na prowadzenie działalności telekomunikacyjnej. Wąsik najpierw zbywał natręta, tłumaczył, że jest w firmie od niedawna, nie zna sprawy, nie ma wiedzy o żadnych takich „zobowiązaniach”. „Tony” był coraz bardziej wściekły i stanowczy, właśnie tego ranka zapowiedział, że jeśli od PTW nie dostaną 100.000, to „krew się poleje”. Dla wzmocnienia „efektu” podał dokładnie trasę codziennych spacerów żony Andrzeja z malutkim dzieckiem w wózku.

Po tej rozmowie Andrzej Wąsik miał zupełnie dość. Próbowałem go uspokoić, zapytałem czy zna numer telefonu swego prześladowcy. Miał numer telefonu komórkowego. Zadzwoniłem przy nim, przedstawiłem się i od razu „bluznąłem”. Nie dałem rozmówcy dojść do słowa, wrzeszczałem na niego, że prześladuje niczego nie rozumiejącego młodego człowieka. „Tony” najpierw klął, starał się przerwać mój „bluzg”. Po chwile jednak zaczął się do mnie odnosić z pewnym szacunkiem. Słuchający tej „rozmowy” Wąsik nieco się uspokoił.

Zaproponowałem spotkanie i wyjaśnienie całej sprawy. „Tony” najpierw „stawiał się”, że wszystko jest oczywiste, nie ma czego wyjaśniać; przecież PTW „dostała” trzy koncesje (województwa: rzeszowskie, w tym miasto Rzeszów, krośnieńskie i zamojskie ), zapłaciła już 200.000 $, teraz oni muszą wyegzekwować jeszcze, zgodnie z wcześniejszą umową, 100.000. Upierałem się przy spotkaniu, proponowałem Łańcut. „Tony” wreszcie „zgodził się” na Tarnów lub Dębicę. Byłem jednak stanowczy, on zaczął kląć, czuł się jakoś upokorzony i w końcu rzucił, że jemu to właściwie jest wszystko jedno i jak chcę, to możemy spotkać się nawet w gabinecie ministra.

- Zapytałem grzecznie: Którego?

- Jak to którego? zdziwił się „Tony” – „Kwadratowego”!

Nazywanym przez niego „Kwadratowym” był rekomendowany przez Unię Wolności podsekretarz stanu w Ministerstwie Łączności odpowiedzialny między innymi za nadzorowanie przetargów na koncesje telekomunikacyjne w poszczególnych województwach i pełnomocnik rządu ds. telekomunikacji na wsi - Jarosław Stanisław Okrągły z województwa opolskiego, mocno popierany w szczególności przez dolnośląskie struktury UW. To nie przeszkadzało mu „flirtować” z kilkoma czołowymi postaciami z „koalicyjnego” SK-L, w tym z Wiesławem Walendziakiem i Krzysztofem Oksiutą. Wszechmocny wtedy Walendziak, do marca 1999 roku szef Kancelarii Premiera ( Jerzego Buzka ) był zresztą „promotorem” zwierzchnika Okrągłego – Ministra Łączności Marka Zdrojewskiego. Obaj panowie pochodzili z Trójmiasta, byli równolatkami, studiowali na Uniwersytecie Gdańskim. W latach 1992-1993 Zdrojewski był w rządzie Hanny Suchockiej podsekretarzem stanu w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych. Od roku 1994 do 1996, gdy Wiesław Walendziak był Prezesem TVP zrobił Marka Zdrojewskiego swoim dyrektorem Biura Ekonomiczno-Finansowego.

Gdy 6 czerwca 2000 roku Unia Wolności wystąpiła z rządzącej koalicji, Jarosław Okrągły uzyskał natychmiast rekomendację SK-L i pozostał na zajmowanym dotąd stanowisku jeszcze kilka miesięcy. Wreszcie w jesieni 2000 roku został za sprawą kolejnego ( trzeciego już w rządzie AWS, od 18 lipca 2001 roku był jeszcze czwarty) ministra Tomasza Szyszko zdymisjonowany i zastąpiony przez uczciwego i kompetentnego „łącznościowca” z Krakowa, „człowieka” Artura Balazsa – Sławomira Kopcia ( obecnego prezesa zarządu Krakowskiego Parku Technologicznego).

Od czasu dymisji w jesieni roku 2000 Jarosław Okrągły już nigdy nie wrócił do „wielkiej” polityki, za to z powodzeniem zajmuje się własnym biznesem ( jako prezes wielu spółek z „branży” i nie tylko, w tym „Złotej Doliny” sp. z o.o. w Pokrzywnej (gmina Głuchołazy), SERWISTEL sp. z o.o. oraz „rodzinnej” MEDIA COM S.A. w Warszawie), łącząc to z prezesowaniem ( od 28 sierpnia 2001 r.) założonej przez siebie warszawskiej Fundacji na rzecz Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego w Polsce, nastawionej na „przerabianie” unijnych pieniędzy. Zajmuje się też promowaniem oraz wspieraniem swojej żony, lekarki – Janiny Okrągły z domu Capiga, aktualnie ( od 24 czerwca 2009 roku) opolskiej posłanki PO do Sejmu VI kadencji. Pani poseł łącząc w swojej karierze działalność zawodową z biznesową i publiczną wykazuje również wielkie talenty i osiąga znaczące sukcesy. Małżeństwo Okrągły uczestniczyło aktywnie w prywatyzacji służby zdrowia. Janina Okrągły do 10 czerwca 2009 r. prowadziła prywatną praktykę lekarską oraz pełniła funkcję wiceprezesa firmy OPTIMA MEDYCYNA S.A. w Opolu, prowadzącej działalność na terenie powiatu prudnickiego. 5 czerwca 2009 roku ( w czasie gdy Janina Okrągły była jeszcze formalnie, po raz trzeci, radną powiatu, choć wiedziała już, że zostanie posłanką w miejsce wybranej do Parlamentu Europejskiego Danuty Jazłowieckiej) jedna z firm Jarosława Okrągłego odkupiła od Starostwa Powiatowego w Prudniku 33% akcji Prudnickiego Centrum Medycznego S.A.


Wracając do jesieni 1998 roku.

Szybko ustaliłem kim jest „Tony”. To psychopatyczny „żołnierz” pozującego wtedy na „gangstera” Romana Dawidowicza, byłego „cinkciarza” prowadzącego wątpliwe interesy w kilku branżach w szczególności w budownictwie i telekomunikacji. Działał na terenie Tarnowa, Dębicy i okolic, ale także i w woj. tarnobrzeskim ( był „panem na Koprzywnicy” i „wspólnikiem” posła Włodarczyka w spółdzielni mleczarskiej w Bidzinach). Miał ambicje co do wejścia w rolę operatora telekomunikacyjnego. Powszechnie znane były jego możliwości i wpływy „na górze” w Warszawie. W moim przekonaniu Dawidowicz – „Gruby” wykorzystywany był między innymi do egzekwowania od opornych i nieterminowych „dłużników” faktycznych lub tylko domniemanych „należności”.

„Tony” – Antoni Karpiński miał podwójne obywatelstwo: polskie i amerykańskie oraz „żółte papiery” , co czyniło go praktycznie zupełnie bezkarnym. „Tony” z tej bezkarności korzystał na każdym kroku. Straszył, groził, urządzał awantury. Mniej więcej wiedział w jakiej „maszynce” jest trybikiem i kto stoi na górze oraz w razie czego zapewnia ochronny „parasol”.

Na spotkanie w pensjonacie „Pałacyk” w Łańcucie, prowadzonym przez mojego przyjaciela Andrzeja Reizera, „Tony” przyjechał ubrany w dresowe spodnie, nieustannie klepiący się po odstającej kieszeni bluzy i w towarzystwie drugiego, poważnego, spokojnego, dystyngowanego mężczyzny, którego nazwiska już niestety nie pamiętam.

Właściwie cały czas rozmawiałem z tym drugim, „Tony” tylko przeszkadzał, wiercił się, klął, straszył, gdy zorientował się, że to nie robi na mnie większego wrażenia, próbował się natrętnie „zaprzyjaźniać”, koniecznie chciał napić się ze mną wódki.

W rozmowie byłem „zasadniczy” i lekko „naiwny”. Usłyszałem, że była umowa, że za trzy „wygrane” koncesje „szef” ( Dawidowski ) zainkasuje od PTW 300.000 $. 200.000 już dostał, zostało jeszcze „do rozliczenia” 100.000. Zapytałem „z głupia frant”, czy mają jakiś dowód na taką umowę. Popatrzył na mnie uważnie i wyjął z eleganckiej walizeczki plik dokumentów. To były kopie fragmentów dokumentacji „konkursowych”, w jakiejś części mi znanych. Obejrzałem je uważnie i stwierdziłem, że nic z tego, że mają te kopie, jeszcze nie wynika. I wtedy rozmówca absolutnie mnie zaskoczył: uśmiechnął się, sięgnął głębiej i wyjął … kserokopię „zaszyfrowanej” umowy. Zatkało mnie, ale jakby nigdy nic, spokojnie zapytałem, czy mogę to wziąć do sprawdzenia. Zawahał się, ale po chwili złożył kartkę i mi podał.

Miałem dobry pretekst do zwłoki w dalszych ustaleniach. „Żołnierze Grubego” byli rozczarowani, ja stwierdziłem kategorycznie, że niczego nie obiecam a tym bardziej nie dam im ani centa, dopóki nie sprawdzę zasadności rzekomego „roszczenia”. Umówiliśmy się za kilka dni w tym samym miejscu.

Tego samego wieczora skontaktowałem się z dyrektorem finansowym PTO ( Poland Telecom Operators N.V.), spółki zarejestrowanej w Holandii, będącej właścicielem akcji grupy polskich firm telekomunikacyjnych, do której należała też PTW. Pani Anat Arazi najpierw skontaktowała się z prezesem PTO Zvi Amid, po kilku godzinach oddzwoniła do mnie. Przekazała mi stanowisko ponoć uzgodnione także z amerykańskimi inwestorami (funduszami emerytalnymi, reprezentowanymi w Europie przez Creditanstalt Bank ( obecnie należący do „UniCredit”). Powiedziała: Proszę pana, to nie są żadne pieniądze, nie warto robić awantury, to by tylko zakłóciło rozwój naszych inwestycji. Dostanie pan jutro te pieniądze w gotówce przez naszego „kuriera”. Niech pan tylko sprawdzi w miarę możliwości, czy wszystkich pieniędzy już wcześniej rzeczywiście nie dostali, a jeżeli to się potwierdzi, to proszę im dać. „Postawić się” teraz to jest za duże ryzyko, a musimy mieć święty spokój. Zapytałem: A co na przyszłość? Ja nie widzę możliwości dalszego funkcjonowania naszych firm w ten sposób ( byłem też przewodniczącym rady w Telekomunikacji Dębickiej S.A i wiceprzewodniczącym w Telefonach Brzeskich S.A.). Anat Arazi nerwowym głosem odpowiedziała: Będzie, jak pan zechce, będzie pan postępował według własnego uznania, ale proszę teraz nie robić z tego afery, trudno, musimy to jakoś spokojnie zakończyć.

Rzeczywiście, następnego dnia po południu zgłosił się do mnie „kurier” i przekazał pokaźny pakiecik opakowany w papierową torebkę owiniętą foliową „reklamówką”. W domu zajrzałem, nie liczyłem dokładnie, wyglądało, że „rachunek” się zgadza. W torebce było kilkanaście zabanderolowanych plików banknotów: 80.000 w banknotach dolarowych, reszta w równoważnej kwocie polskich złotówek.

Dzień przed umówioną datą zawiozłem pakiet do „Pałacyku” i schowałem w sejfie Reizera. Potem zadzwoniłem do szefa UOP w Rzeszowie – Michała Stręka i umówiłem się z nim na następny dzień rano. Prawdopodobnie był to czwartek, 15 października 1998 roku. Wiedziałem już, że rzeczywiście na początku roku 1998 niektóre spółki grupy PTO weszły w niejasne kontakty z politykami, mające rzekomo „pomóc” w korzystnym rozstrzygnięciu ministerialnych konkursów. Miałem też pewność, że „umowa”, której kopię dostałem jest autentyczna i rzeczywiście została zawarta!

Michał Jan Stręk ( znany obecnie jako doradca sejmowej komisji ds. nacisków ) był do końca lat 80. projektantem budownictwa wiejskiego. Łączył to z działalnością w „Solidarności”, gdzie jeszcze od roku 1980 wykazywał amatorskie zamiłowania „kontrwywiadowcze”. Pewnie i tym się właśnie głównie ( a nieskutecznie) zajmował w dokładnie spenetrowanym przez SB rzeszowskim „koncesjonowanym podziemiu”. Potem był współzałożycielem rzeszowskiego komitetu obywatelskiego, a od lipca 1990 r. mógł już swoje amatorskie dotąd zamiłowania realizować zawodowo – został przewodniczącym komisji kwalifikacyjnej dla funkcjonariuszy SB, a następnie dwukrotnie; w latach 1990 – 1996 (?) i 1997 – 2001 szefem delegatury UOP w Rzeszowie. W roku 1998 oddelegowany został do kancelarii premiera Buzka (której szefem był wtedy jeszcze Walendziak), był także (równocześnie?) zastępcą dyrektora sekretariatu koordynatora ds. służb specjalnych Janusza Pałubickiego ( te ostatnie dane można przeczytać w biograficznej notce autorstwa Jana Lucjana Wyciślaka, zamieszczonej w internetowej „Encyklopedii Solidarności”, której podkarpackim pełnomocnikiem jest … właśnie sam Stręk).

Opowiedziałem Michałowi o całej sprawie, także o innych niebezpiecznych działaniach i praktykach w strategicznej dla państwa branży telekomunikacyjnej. Poinformowałem go również, że za kilka godzin wręczę w Łańcucie 100.000 $ ( ni to „łapówki”, ni to „haraczu”) „ludziom Dawidowskiego” i podałem mu „tarnowski” numer rejestracyjny ich ciemnego VW „Passata” ( zapisany przy wcześniejszym spotkaniu). Poprosiłem, by wracający do Tarnowa zostali po drodze zatrzymani i wylegitymowani przez jego funkcjonariuszy. Przypuszczałem, że taka „łagodna” interwencja może być dobrym środkiem zapobiegawczym i przed kontynuowaniem całego procederu i przed ewentualnymi wrogimi działaniami wobec nie chcących dalej „opłacać się” firm.

Michał Stręk bardzo się zmartwił i przecząco pokręcił głową:

- Tadeusz, my tak nie robimy, tak nie możemy, to są dawne metody ubeckie. My postępujemy tylko zgodnie z prawem, musimy mieć rozpoznanie, rozpracowanie, odpowiednie nakazy. I wtedy uderzamy. O, widzisz! Tak jak w Mielcu, w przypadku Grand Ltd.! ( w rzeczywistości cała akcja UOP, podobnie jak i późniejsze „śledztwo” to były koncerty bufonady, głupoty i nieudolności, sprawa ciągnęła się przez wiele następnych lat i pomimo ogromnych, kilkudziesięciomilionowych strat WSK–PZL i skarbu państwa zakończyła się w roku 2004 … kilkoma wyrokami „w zawiasach”!).

Nalegałem – Michał, przecież nic szczególnego nie musicie robić, niech to będzie zwykła „kontrola drogowa”. Oprócz funkcjonariuszy „drogówki” mogą być przy tym też wasi ludzie. Wylegitymują ich i puszczą, wcale nie muszą robić przeszukania, ani tym bardziej zabierać im pieniędzy, które im dzisiaj dam. Do takiej „kontroli” to chyba nie trzeba żadnych „papierów”. Ale oni i tak będą wiedzieć, że wy już wiecie, że jesteście zdecydowani za to się zabrać i przekażą to „do góry”. Może to wystarczy, „chłopcy” się przestraszą i skończą. Pewnie także będą się bali „mścić” na firmach i osobach, które dalej płacić już nie zechcą.

- Tadeusz, jeszcze raz ci mówię, nic nie możemy teraz zrobić, ale umówmy się, przyjdź w przyszłym tygodniu, pogadamy. Ja poproszę wtedy naszego specjalistę od spraw telekomunikacji, to nawet dobrze, bo myślę, że on też będzie miał przy okazji do ciebie sprawę. A potem to zobaczymy, może zbierzemy przeciw nim jakieś dowody i wtedy ich jednym ruchem … .



Pomimo dostarczenia przeze mnie takich „dowodów” i chwilowego wielkiego zainteresowania sprawą przez samego Stręka, a przede wszystkim przez „specjalistę od spraw telekomunikacji” porucznika Jacka Gierlaka ( pamiętam do dzisiaj, co wzruszony ( i naiwny) do mnie pod koniec października mówił: Panie Tadeuszu, nie wiem jak panu dziękować, że zwrócił pan naszą uwagę, na to, co się dzieje. Sprawdziliśmy pańskie informacje, wszystko się zgadza. Mogę pana zapewnić, że w ciągu najbliższych 3-4 tygodni będą pierwsze aresztowania!) nic się nie stało. Delegatura UOP w Rzeszowie musiała przekazać sprawę do „centrali”, dotarła ona do rąk samego ministra Janusza Pałubickiego. I do końca rządów AWS, przez następne 3. lata nikomu „włos z głowy nie spadł”. Za to Okrągły, aż do czerwca 2000 roku ( do konferencji telekomunikacyjnej w Kielcach) wyraźnie „mścił się” na zbuntowanych firmach. W branży telekomunikacyjnej zaczął się kryzys (najpierw w Niemczech, potem w Wielkiej Brytanii, wreszcie i w całej Europie, także w Polsce), pojawiły się nowe, poważne zagrożenia, ale jak to w takich zwykle sytuacjach, także okazje do nowych „przekrętów”. Chodziłem od drzwi do drzwi, szukałem poparcia i pomocy. Od początku bardzo chciał pomóc mi w tym Heniek Wujec. Sprawa nabierała wielowątkowej „dynamiki”, dotarła do (kolejno): szefa klubu parlamentarnego UW Tadeusza Syryjczyka, potem do wicepremiera i szefa UW Leszka Balcerowicza, ten ( wbrew uzgodnieniom ) przekazał ją znów do rąk … Pałubickiego! Tak więc, sprawa zamknęła się, nomen omen, „na okrągło”.

O tą sprawę i co najmniej niektóre z jej wątków „otarło” się jeszcze kilkanaście innych osób: polityków, funkcjonariuszy i wysokich urzędników. W zakresie przeciwdziałania zamiarom nieuczciwej „prywatyzacji” spółek i związanemu z tym zagrożeniu telefonii na wsi „zapaścią”, bardzo pomagała Anna Streżyńska, ówczesna doradca Ministra i dyrektor departamentu prawnego Ministerstwa Łączności ( dziś; wspaniała prezes UKE!), trochę Artur Balazs – Minister Rolnictwa oraz późną jesienią 2000 roku - nowomianowany następca zdymisjonowanego ( wreszcie!) Jarosława Okrągłego – Sławomir Kopeć .

Jestem absolutnie przekonany, że mają oni swój chwalebny udział w tym, że kryzys telekomunikacyjny obszedł się dość łaskawie z telefonią wiejską na znacznych obszarach Polski, a firmy z dawnej grupy PTO zostały „przyjaźnie” przejęte przez innych i do tego „krajowych” operatorów. Dziś „wpisują się” w historię jednego z największych operatorów multimedialnych na polskim rynku – Grupy Multimedia Polska S.A.

A ja, gdy w wreszcie w styczniu 2001 roku „straciłem cierpliwość” i zacząłem głośno zarzucać „służbom” brak dobrej woli, nieudolność i bezradność – dowiedziałem się od Michałą Stręka, że i tak mam szczęście, bo był „w kierownictwie” taki pomysł, żeby zamknąć … mnie. Bo przecież 15 października 1998 roku wręczyłem osobiście „chłopcom od Dawidowskiego” 100.000 $. Michał dodał, że tylko perswazje jego samego i jeszcze kogoś tam, od tego pomysłu „szefów” odwiodły.

( koniec części pierwszej )
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Krystyna Szkutnik
Moderator


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 757

PostWysłany: Pią Mar 12, 2010 1:41 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Biogram Michała Stręka

http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=Micha%C5%82_Jan_Str%C4%99k
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Sob Mar 13, 2010 12:21 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Ciekawe czy przesiąknął atmosferą UOP? Zwłaszcza starych i zweryfikowanych sbeków.
_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Krystyna Szkutnik
Moderator


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 757

PostWysłany: Sob Mar 13, 2010 10:32 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Chodzi o gry operacyjne? Laughing
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Krystyna Szkutnik
Moderator


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 757

PostWysłany: Sro Cze 02, 2010 3:41 pm    Temat postu: cd. Odpowiedz z cytatem

http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100526/REPORTAZ/143518889
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Janusz Szkutnik
Weteran Forum


Dołączył: 04 Lis 2007
Posty: 112

PostWysłany: Czw Cze 03, 2010 9:03 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Artykuł w Nowinach.
http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100603/WEEKEND/186324277
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Czw Cze 03, 2010 10:40 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

nto.pl » Magazyn nto

Anatomia korupcji

Krzysztof Strauchmann

Wręczyłem 100 tys. dolarów łapówki za koncesję telekomunikacyjną. Oświadczenie tej treści z podpisem Tadeusza Kensego od marca wisi w internecie. I nic się nie dzieje.

Łapówkarze powoływali się na znajomości w ministerstwie łączności, choć nie musieli nikogo tam znać.

(SXC, WS)


Wydarzenia opisane przez Tadeusza Kensego, w latach 70. i 80. rzeszowskiego działacza niezależnej opozycji i pierwszej Solidarności, działy się w październiku 1998 roku. Kensy był wtedy zaangażowany w spółdzielnie telefoniczne na wsi. Przewodniczył radzie nadzorczej spółki Polska Telefonia Wiejska (PTW) w Mielcu.

Rok 1998 to dla rozwoju telekomunikacji w Polsce okres bardzo specyficzny. Ministerstwo Łączności przeprowadzało przetargi na koncesję telekomunikacyjną dla drugiego operatora, działającego obok państwowej jeszcze Telekomunikacji Polskiej. To właśnie wtedy na krajowym rynku pojawiły się firmy istniejące do dziś, takie jak Netia czy Dialog. W połowie 1998 roku przetarg na koncesję w województwie rzeszowskim, krośnieńskim i zamojskim wygrała właśnie spółka PTW.

– We wrześniu 1998 roku zadzwonił do mnie Andrzej W., od niedawna dyrektor finansowy PTW – opowiada Tadeusz Kensy. W internetowej wersji jego wspomnień wymienione zostały wszystkie nazwiska uczestników zdarzeń. – Był bardzo zdenerwowany, rozdygotany, nieomal płakał.

Prosił o natychmiastowe spotkanie i przyjęcie jego dymisji. Spotkaliśmy się godzinę później. Po chwili rozmowy Andrzej W. wyjaśnił, że od jakiegoś czasu jest niepokojony przez brutalnego i mało powściągliwego w słowach osobnika przedstawiającego się jako Tony.
reklama

Tony żądał natychmiastowego zakończenia "rozliczeń”, to jest dopłaty brakującej kwoty 100 tys. dolarów za załatwienie koncesji ministra łączności na prowadzenie działalności telekomunikacyjnej. Andrzej W. najpierw zbywał natręta, że nie zna sprawy, ale Tony był coraz bardziej wściekły i tego ranka zapowiedział, że krew się poleje, jeśli nie dostaną 100 tysięcy. Dla wzmocnienia efektu podał dokładnie trasę codziennych spacerów żony Andrzeja z malutkim dzieckiem.

Proszę nie robić afery!
Tadeusz Kensy zobowiązał się przejąć sprawę. Zadzwonił na komórkę Tony'ego i zaczął twarde negocjacje, nie dając się zastraszyć. W efekcie wymusił na rozmówcy spotkanie. Jak w międzyczasie ustalił Tadeusz Kensy – Tony to Antoni K., osoba znana w lokalnym półświatku. Był wtedy związany z miejscowym biznesmenem Romanem D., wcześniej cinkciarzem, który chciał wejść do branży telekomunikacyjnej. Prawdopodobnie Tony pełnił u niego rolę żołnierza egzekwującego od opornych posłuszeństwo.

Na spotkanie w Łańcucie oprócz Tony'ego przyjechał jeszcze starszy, dystyngowany mężczyzna, który poprowadził negocjacje. Dystyngowany potwierdził, że Roman D., czyli szef, miał zainkasować za koncesje dla trzech województw 300 tys. dolarów. 200 tys. już dostał. Do rozliczenia zostało 100 tys. Gdy Tadeusz Kensy zażądał dowodów na zawarcie jakiegoś porozumienia łapówkarskiego z PTW, dostał kopię niewielkiej kartki. "Umowę” na której jest data 9.06.1998, i krótkie sformułowania po angielsku i polsku, kilka cyfr i nieczytelny podpis. Całość bez wyraźnego sensu.

Kensy wynegocjował kilka dni zwłoki na sprawdzenie sprawy. W tym czasie skontaktował się z dyrektorem finansowym zarejestrowanej w Holandii firmy Poland Telecom Operators N.V. (PTO) panią Anat A. i przedstawił jej całą sprawę. PTO była większościowym udziałowcem mieleckiej spółki Polska Telefonia Wiejska oraz kilku innych polskich lokalnych firm telefonicznych i faktycznie rządziła w tych firmach. W Polskiej Telefonii Wiejskiej w sierpniu 1998 roku rada nadzorcza wyrzuciła poprzedni zarząd za działanie na szkodę spółki. 9 czerwca, czyli w dacie z tajemniczej umowy, spółką rządził jeszcze poprzedni zarząd. – Anat A. po kilku godzinach oddzwoniła do mnie – opowiada dalej Tadeusz Kensy.

Jedynym materialnym śladem łapówki jest to pokwitowanie. Właściwie bez żadnej wartości dowodowej.

(fot. Archiwum)

– Powiedziała: To nie są żadne pieniądze. Nie warto robić awantury, to by tylko zakłócało rozwój naszych inwestycji. Niech pan tylko sprawdzi w miarę możliwości, czy wszystkich pieniędzy już wcześniej rzeczywiście nie dostali. Jeśli się potwierdzi, to proszę im dać. Pieniądze dostanie pan jutro w gotówce przez naszego kuriera. Proszę nie robić z tego afery.

Następnego dnia kurier przywiózł Tadeuszowi Kensemu pakiet banknotów w papierowej torbie: 80 tys. dolarów w gotówce i resztę w złotówkach. 15 października 1998 roku na drugim spotkaniu w pensjonacie w Łańcucie Tadeusz Kensy wręczył torbę z pieniędzmi chłopcom od Romana D.

Za mało danych
Łapówka jak łapówka. Nie pierwsza i nie ostatnia, pewnie też nie największa. Jej wyjątkowość polega na tym, że sprawców można było złapać na gorącym uczynku. – Dzień przed spotkaniem w Łańcucie zadzwoniłem do szefa Urzędu Ochrony Państwa w Rzeszowie Michała S. – relacjonuje dalej Tadeusz Kensy. Obaj panowie znali się z jeszcze z czasów pierwszej Solidarności. – Opowiedziałem Michałowi o całej sprawie. Poinformowałem, że za kilka godzin wręczę w Łańcucie 100 tys. dolarów ni to łapówki, ni to haraczu ludziom D. Podałem mu ich tarnowski numer rejestracyjny passata, którym przyjechali na wcześniejsze spotkanie.

Poprosiłem, żeby w drodze powrotnej zostali zatrzymani i wylegitymowani przez jego funkcjonariuszy. Michał się zmartwił: Tadeusz, to są dawne metody ubeckie. My tak nie możemy, musimy mieć rozpoznanie, rozpracowanie, odpowiednie nakazy. Nalegałem, że to przecież może być zwykła kontrola drogowa, wcale nie muszą robić przeszukania. Może to wystarczy, że chłopcy się przestraszą i skończą z takim procederem.

UOP nie zatrzymał passata z pieniędzmi, ale kilka dni później z Tadeuszem Kansym skontaktował się porucznik Jacek G. z UOP, specjalista od spraw telekomunikacji. Jak wspomina Tadeusz Kensy – po długiej rozmowie porucznik G. zapewniał go, że za kilka tygodni nastąpią pierwsze aresztowania. Widząc, że do niczego nie dochodzi, Tadeusz Kensy zwrócił się o pomoc do Henryka Wujca, dawnego opozycjonisty i działacza Solidarności, a wtedy posła Unii Wolności.

– Tadeusza znałem jeszcze ze współpracy w KOR-ze i w podziemnym piśmie "Robotnik” w latach 70. oraz z okresu Solidarności 1980 - 81. Miałem do niego stuprocentowe zaufanie – opowiada Henryk Wujec. – Wiedziałem, że działa w spółdzielni telekomunikacyjnej, założonej na terenach wiejskich w województwie podkarpackim. Opowiedział mi, że chcieli uzyskać niezbędną koncesję na świadczenie usług i że ktoś chce od nich wymusić łapówkę za taką koncesję. Pamiętam, że byłem bardzo poruszony, że w wolnej Polsce ktoś może się domagać łapówki za coś takiego.

Napisałem notatkę na podstawie naszej rozmowy, coś w rodzaju raportu, i przekazałem ją władzom mojej partii, bo uznałem, że nam podlegają resorty, które przyznają koncesje. Poinformowano mnie, że notatka trafiła do ówczesnego Urzędu Ochrony Państwa. Jakiś czas potem zostałem poproszony na rozmowę z oficerem UOP, któremu znowu powtórzyłem to, co usłyszałem od Tadeusza. Ani w rozmowie z oficerem UOP, ani w notatce nie mogłem ujawnić nazwiska Tadeusza Kensego, bo Tadeusz uprzedzał mnie, że nie chce oficjalnie i pod nazwiskiem występować w tej sprawie, gdyż obawia się o dalszy los ich firmy telekomunikacyjnej.

Pamiętam, że oficer UOP powiedział mi, że trudno będzie pociągnąć sprawę, bo mają za mało danych. Odpowiedziałem mu, że znają przecież dużo szczegółów, które mogą im ułatwić działanie – np. nazwy firm, województwo, w którym to się działo. Nie wiem, jaki był dalszy ciąg sprawy.

– Nie mogę udzielać żadnych informacji. Nadal obowiązuje mnie tajemnica państwowa – mówi dziś Michał S., wtedy szef rzeszowskiej delegatury UOP. – Tezy tych wspomnień Tadeusza Kansego są głupkowate i nieodpowiedzialne. Nieodpowiedzialne jest choćby podawanie nazwisk funkcjonariuszy, co narusza ustawę o informacjach niejawnych. Tadeusz jest moim znajomym, ale jego publikację w internecie mogę uznać tylko za wynik frustracji czy chęci wywołania afery. Jeśli ktoś ma dowody na popełnienie przestępstwa, to powinien złożyć w prokuraturze doniesienie. Inaczej jest to tylko czcze gadanie.

– Uważam, że moja rozmowa z szefem delegatury UOP i późniejsze spotkanie z porucznikiem zajmującym się telekomunikacją spełnia wszystkie wymogi tzw. obywatelskiego doniesienia – polemizuje Tadeusz Kensy. – W 2001 roku straciłem cierpliwość i zacząłem głośno zarzucać służbom brak dobrej woli, nieudolność i bezradność. Dowiedziałem się wtedy od Michała S., że i tak mam szczęście. W kierownictwie był pomysł, żeby mnie zamknąć. Bo przecież wręczyłem łapówkę.

Te oskarżenia to szok
Dla sprawy zasadnicze jest, czy Roman D. i jego żołnierze działali na czyjeś polecenie. Czy ktoś w ministerstwie w czasie konkursów telekomunikacyjnych domagał się łapówek, pomagał wybranym firmom wygrać przetarg. Tadeusz Kensy cytuje swoją pierwszą rozmowę telefoniczną z Tonym na temat tego, gdzie mają się spotkać. Zdenerwowany Tony miał wtedy rzucić: Choćby nawet w gabinecie ministra! Jakiego? Jak to jakiego! Kwadratowego!

Kensy jest przekonany, że chodziło o Jarosława Okrągłego z Opolszczyzny. W latach 1997–2000 był on z ramienia Unii Wolności wiceministrem łączności w rządzie Jerzego Buzka. Był pełnomocnikiem rządu ds. telefonii na wsi i w swoim resorcie zajmował się nadzorem nad przetargami o koncesje telekomunikacyjne. Główny oskarżyciel nie ma jednak dowodów na udział polityków, także innych, w aferze telekomunikacyjnej. Co nie znaczy, że w 1998 roku nie można ich było zdobyć na przykład przesłuchując i zatrzymując uczestników opisanej akcji. Kensy przekazał też oficerowi UOP numer konta w Szwajcarii, na który firmy miały wpłacać łapówki za koncesje.

Gra toczy się zawsze o wielkie pieniądze.

(fot. Archiwum)

– Organizatorem tego systemu nie był sam Okrągły – uważa dziś Tadeusz Kensy. – Być może nawet komisja przetargowa postępowała fair. Przecież ktoś zawsze musiał wygrać. Wygrany powinien czuć się zobowiązany, a jeśli się nie czuł, to mu przypominali tacy ludzie jak Tony. Płacisz tylko wtedy, jak wygrałeś. A to, że zawsze ktoś musiał wygrać? To już pikuś.

– Nie znam ludzi, których wymienia Tadeusz Kensy jako osoby domagające się łapówki. Nigdy nawet nie słyszałem takich nazwisk. Jestem zaszokowany tymi oskarżeniami i przerażony, że ktoś mógł się uciekać do takich metod jak zastraszanie i groźby – dziwi się Jarosław Okrągły, który od dziennikarza nto dowiedział się o internetowej publikacji na swój temat. – W tym czasie różne osoby mogły się powoływać na różne znajomości.

Nie mogę wykluczyć, że ktoś próbował ugrać coś dla siebie przy okazji przetargów na tak astronomiczne kwoty, ale ja w ministerstwie nie miałem żadnych informacji, że dochodzi do czegoś takiego. Gdyby takie informacje dotarły wtedy do ministerstwa lub UOP, to taki operator telekomunikacyjny z mocy prawa nie mógłby otrzymać koncesji. Były wiceminister łączności 10 lat temu wycofał się z polityki i poświęcił się biznesowi. Szefuje firmie telekomunikacyjnej w Warszawie i turystycznej w Pokrzywnej. Jest udziałowcem medycznej spółki Optima Medycyna, znanej na Opolszczyźnie. Jego żona, lekarka Janina Okrągły, przed rokiem przejęła mandat poselski z ramienia PO po europosłance Danucie Jałowieckiej.

Pułapka przetargowa
Jarosław Okrągły chętnie i obszernie opowiada o wydarzeniach w Ministerstwie Łączności pod koniec lat 90.
– Faktycznie jako wiceminister nadzorowałem przetargi na przyznanie koncesji dla drugiego operatora oprócz Telekomunikacji Polskiej, choć cały proces zaczął się przed 1997 rokiem, już za naszych poprzedników. Osobiście byłem zdania, że należy przyznawać co najmniej 3 – 4 takie koncesje w województwie, co będzie lepsze dla konkurencji i rozwoju usług na rynku.

Mój szef, minister Marek Zdrojewski, był jednak zwolennikiem "ostrej rywalizacji” o przyznanie tylko jednej koncesji poza TP SA. Uważał, że to będzie najbardziej korzystne dla budżetu państwa, co było prawdą, choć niezbyt korzystną dla rozwoju rynku. W przetargu wygrywał w praktyce ten, kto zaoferował najwyższą opłatę koncesyjną. Zainteresowanie koncesjami było bardzo duże. Firmy bardzo konkurowały, oferując jak najwyższe opłaty. Kiedy na koniec doszło do przetargu na Warszawę i województwo mazowieckie, wygrał Elektrum Telekomunikacja, który zadeklarował astronomiczną kwotę 250 milionów euro! Łączna kwota opłat do budżetu przekroczyła pół miliarda euro.

Jarosława Okrągłego najbardziej zabolał ten fragment wspomnień Tadeusza Kensego, w których pisze on, że wiceminister łączności do 2000 roku "mścił się” na zbuntowanych firmach. – Firmy telekomunikacyjne w 1999 roku, już po wygraniu przetargów, wpadły w poważne tarapaty finansowe, bowiem szybko się okazało, że nie były w stanie spłacać opłat koncesyjnych, rozłożonych na 10 rocznych rat – wspomina Jarosław Okrągły. – Zaczęły więc pisać do ministra łączności o prolongowanie spłat. W przypadku takich należności wobec Skarbu Państwa egzekucja przez komornika postępuje bardzo szybko i jest w stanie doprowadzić firmę do upadku. Wszystkie wnioski o prolongatę wpływały bezpośrednio do ministra Macieja Srebro (od red.: następca Marka Zdrojewskiego), który był odpowiedzialny za realizację budżetu resortu.

Były wiceminister z Opolszczyzny opowiada dalej, że w połowie roku 2000, gdy w resorcie nastąpiła kolejna zmiana – ministra Srebro zastąpił Tomasz Szyszko, nowy szef przyniósł Okrągłemu całą stertę podań o prolongatę opłaty koncesyjne, których nie rozpatrzył Srebro. Problem trzeba było uregulować prawnie, bo przepisy nie dawały podstaw do prolongat.

– Gdyby Skarb Państwa wyegzekwował wtedy należności, wszystkie firmy by padły. Jak by to wpłynęło na rynek telekomunikacyjny w Polsce, gdyby nie było np. Netii czy Dialogu? – mówi Jarosław Okrągły. – Niedługo przed moim odejściem z resortu udało mi się uzgodnić z ministrem finansów zapisy w rozporządzeniu, że opłaty mogą być prolongowane pod warunkiem zaangażowania się firmy w inwestycje na terenach wiejskich. Za każdą instalację wykonaną w miejscowości poniżej 20 tys. mieszkańców operatorzy mogli wnioskować o prolongatę opłaty koncesyjnej w wysokości tysiąca euro.

Uważam, że to był mój sukces jako pełnomocnika rządu ds. telekomunikacji na wsi. Rok później podobną zasadę wprowadziła ustawa sejmowa. Warunki prolongaty zostały zamienione na umorzenie warunkowe za wykonanie inwestycji na terenach wiejskich. Pomogłem firmom przetrwać sytuację wykreowaną przez ich nieodpowiedzialną licytację opłat koncesyjnych. Działałem w interesie rozwoju rynku usług telekomunikacyjnych. Jak w tej sytuacji można mi zarzucać, że się mściłem czy szkodziłem firmom telekomunikacyjnym na rynku!

na wypadek gdyby zniknęło po pewnym czasie skopiowałam

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Jadwiga Chmielowska
Site Admin


Dołączył: 02 Wrz 2006
Posty: 3642

PostWysłany: Czw Cze 03, 2010 10:43 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100603/WEEKEND/186324277

dodano: 3 czerwca 2010, 11:30

Tadeusz Kensy: dałem 100 tysięcy dolarów łapówki!

Andrzej Plęs

Nie było pokwitowania odbioru, nie było zbędnych pytań. Tadeusz Kensy w łańcuckiej restauracji wręczył 100 tys. dolarów łapówki i czekał, aż - uprzedzony przez niego - Urząd Ochrony Państwa, zatrzyma łapówkarzy. Nie stało się nic.

- Chodziło o "załatwienie” koncesji na prowadzenie działalności telekomunikacyjnej - mówi Tadeusz Kensy. - Dostałem dyspozycję: niech pan nie robi z tego afery, proszę im to dać...

(Stock/Dariusz Danek)

Wszystko zaczęło się wrześniowego poranka 1998 roku, kiedy Tadeusza Kensego, przewodniczącego rady nadzorczej Polskiej Telefoniki Wiejskiej w Mielcu, zaalarmował jeden telefon.

- Zadzwonił dyrektor finansowy PTW (Andrzej W. - przyp. red.), nieomal płakał - opowiada Kensy. - Prosił o natychmiastowe spotkanie i przyjęcie jego dymisji oraz rozwiązanie bardzo dla niego korzystnej umowy o pracę.

Godzinę później spotkali się w rzeszowskim biurze Kensego. Dyrektor W. przywiózł gotowy dokument rozwiązania umowy o pracę.

- Początkowo nie chciał wyjaśnić motywacji - opowiada Kensy. - W końcu wyrzucił z siebie, że od jakiegoś czasu jest niepokojony przez brutalnego osobnika przedstawiającego się jako "Tony” i żądającego natychmiastowego zakończenia "rozliczeń” z PTW, to jest dopłaty brakującej jeszcze kwoty 100 tysięcy dolarów za… "załatwienie” koncesji Ministra Łączności na prowadzenie działalności telekomunikacyjnej.

Dyrektor W. pełnił swoją funkcję zaledwie od kilku dni i nie miał pojęcia o "rozliczeniach”, natręta więc próbował zbywać. Do czasu, aż rozwścieczony "Tony” zagroził, że "krew się poleje” i podał dokładną trasę codziennych spacerów żony dyrektora z malutkim dzieckiem w wózku.

- Andrzej miał dość - mówi Kensy. - Ale dał mi numer telefonu, spod którego dzwonił "Tony”. Przedstawiłem się i od razu "bluznąłem”, że niepokoi niezorientowanego młodego człowieka. Nie dałem mu dojść do słowa, zaproponowałem spotkanie - relacjonuje Kensy. - Na początku się stawiał, klął, ale chyba nabrał szacunku. Zaproponowałem Łańcut, on chciał Tarnów albo Dębicę, ale byłem uparty. Wściekł się, w końcu rzucił, że możemy się spotkań nawet w gabinecie ministra. Jakiego - zapytałem? Jak to, jakiego? "Kwadratowego”! - odpowiedział.

Kensy nie ma wątpliwości, że chodziło o Jarosława Okrągłego, wiceministra łączności w rządzie Jerzego Buzka, odpowiedzialnego za telefonizację obszarów wiejskich i nadzór nad przydzielaniem koncesji telekomunikacyjnych. J. Okrągły - dziś prezes kilku spółek, także związanych z telekomunikacją - zapewnia, że zarzuty Kensego to bzdury, na jego nazwisko mógł powoływać się każdy, a on nie miał na to wpływu.

Kto, komu, za co?

"Tony” już podczas rozmowy telefonicznej wyjaśnił reguły: PTW "dostała” trzy koncesje (województwa: rzeszowskie, krośnieńskie i zamojskie), zapłaciła już 200 tysięcy dolarów i zgodnie z wcześniejszą umową, musi dopłacić pozostałe 100 tysięcy.

Zanim doszło do pierwszego spotkania w łańcuckim "Pałacyku”, Kensy ustalił personalia "Tony'ego”.

- Antoni K., psychopatyczny "żołnierz” pozującego wtedy na "gangstera” Romana D., byłego "cinkciarza”, prowadzącego wątpliwe interesy w kilku branżach, w szczególności w budownictwie i telekomunikacji - wylicza Kensy. - Sam "Tony” miał "żółte papiery” i podwójne, polsko-amerykańskie obywatelstwo, co w sumie czyniło go bezkarnym.

W łańcuckiej restauracji "Tony” pojawił się w towarzystwie starszego, dystyngowanego pana i Kensy to z tym drugim prowadził rozmowę. Ten potwierdził, że "szef”, czyli pan D., otrzymał już obiecane przez PTW 200 tys. dolarów i czeka na pozostałe 100 tys.

- Zagrałem "naiwnego”, zapytałem, czy mają dowód na taką umowę - opowiada Kensy.

Starszy pan wyjął z teczki kopie dokumentów koncesyjnych. To był znaczący sygnał, bo te dokumenty nie miały prawa wydostać się poza Ministerstwo Łączności. Kensy drążył dalej: takie dokumenty do jeszcze nie dowód.

- Absolutnie mnie zaskoczył, uśmiechnął się, sięgnął głębiej do teczki i wyjął kserokopię "zaszyfrowanej” umowy – ciągnie Kensy. - Zatkało mnie, ale zapytałem, czy mogę to wziąć do sprawdzenia. Zawahał się, ale po chwili złożył kartkę i mi podał.

Odręcznie napisanych kilka słów po angielsku, kilka po polsku, sumy, zasady podziału, ale nie wiadomo między kogo, data w czerwca 1998 roku i nieczytelny podpis.

Szef rady nadzorczej PTW uprzedził rozmówców, że musi sprawdzić wiarygodność dokumentu. To mu dało kilka dni zwłoki. Za kilka dni mieli spotkać się w tym samym miejscu i sfinalizować umowę.

Tylko bez awantur!

Jeszcze tego samego dnia Kensy skontaktował się z dyrektorem finansowym spółki Poland Telecom Operators N.V. z siedzibą w Holandii, do której należała mielecka PTW.

- Pani Anat A. skontaktowała się z prezesem PTO, uzgodnili stanowisko i oddzwoniła do mnie - opowiada Kensy. - Usłyszałem: "Proszę pana, to nie są żadne pieniądze, nie warto robić awantury, to by tylko zakłóciło rozwój naszych inwestycji. Dostanie pan jutro te pieniądze w gotówce przez naszego "kuriera”. Niech pan tylko sprawdzi w miarę możliwości, czy wszystkich pieniędzy już wcześniej rzeczywiście nie dostali, a jeżeli to się potwierdzi, to proszę im dać.

A kiedy zaprotestował, usłyszał jeszcze: "Proszę teraz nie robić z tego afery, trudno, musimy to jakoś spokojnie zakończyć”.

Więc łapówka za koncesję to nie był blef, po jednym zdaniu: "Niech pan tylko sprawdzi w miarę możliwości, czy wszystkich pieniędzy już wcześniej rzeczywiście nie dostali”, Kensy zorientował się, że centrala PTO wie o korupcji, akceptuje ją i w niej uczestniczy.

Następnego dnia rzeczywiście zjawił się u niego kurier, w papierowej torebce, owiniętej folią reklamówki, były obanderolowane pliki banknotów dolarowych. Kensy zapewnia, że to były nowiutkie banknoty, banderole banku. W sumie jakieś 80 tys. dolarów, reszta w złotówkach. Dzień przed planowanym spotkaniem pojechał do Łańcuta i w sejfie właściciela lokalu "Pałacyku” zdeponował zawiniątko warte 100 tys. dolarów.

Służby nie zainteresowane

I zrobił coś jeszcze: zadzwonił do rzeszowskiej komórki Urzędu Ochrony Państwa z prośbą o spotkanie. Szefował jej wtedy Michał Stręk. Z Kensym znali się dobrze, jeszcze z czasów solidarnościowego podziemia lat 80.

- Opowiedziałem Michałowi o całej sprawie, o tym, że za kilka godzin wręczę w Łańcucie 100 tysięcy dolarów łapówki ludziom "Grubego” (Romana D. – przyp. red.) - relacjonuje Kensy. - Niech ich zatrzymają, jak będą wracać do Tarnowa, niech wylegitymują, może tamtych to powstrzyma przez tym procederem. Michał odpowiedział: Tadeusz, my tak nie robimy, tak nie możemy, to są dawne metody ubeckie. My postępujemy tylko zgodnie z prawem, musimy mieć rozpoznanie, rozpracowanie, odpowiednie nakazy.

Kensy się uparł: wystarczy zatrzymać do rutynowej kontroli, wylegitymować, nie trzeba przeszukiwać i zabierać tych 100 tys. USD. Tylko niech tamci wiedzą, że "są na celowniku”.

- Nie przekonałem go, poprosił, żebym przyszedł w następnym tygodniu, skontaktuje mnie z podwładnym, specjalistą od spraw telekomunikacji - opowiada Kensy.

Do spotkania z por. Jackiem G. rzeczywiście doszło. Kensy pamięta, że porucznik błogosławił Telekomunikację Polską za uprzedzająco gorliwą gotowość do współpracy z UOP i narzekał na niechęć małych, niezależnych operatorów do takiej współpracy.

- Ale powiedział: sprawdziliśmy pańskie informacje, wszystko się zgadza, mogę pana zapewnić, że w ciągu najbliższych 3-4 tygodni będą pierwsze aresztowania - relacjonuje Kensy. - Nic się nie stało. Nigdy.

Stręk: to tajemnica

Michał Stręk, nie potwierdza, ale też nie zaprzecza, że spotkanie z Kensym miało miejsce. Nie zdradza również, czy informacje od niego uzyskane "były przedmiotem zainteresowania określonych instytucji”.

- Pan Tedeusz, mój kolega, jako prawnik pozbawiony jest wyobraźni i odpowiedzialności, bo publicznie zdradza informacje, które mają charakter poufności - ocenia Stręk. - Wciąż objęte są ochroną z mocy ustawy o informacji niejawnej. Tyle mojego komentarza, bo informacji na ten temat ujawniać nie mogę. Zresztą żaden z byłych i obecnych funkcjonariuszy nie będzie panu w tym zakresie pomocnym.

Za skrajną nieodpowiedzialność uznał podawanie przez Kensego stopnia i danych personalnych porucznika UOP, z którym ten rozmawiał w 1998 roku.

Sugeruje też, by o potwierdzenie rewelacji Kensego zwrócić się do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, czyli spadkobierczyni UOP. I radzi, by na "sprawę Kensego” patrzeć przez pryzmat walki, jaką międzynarodowe koncerny telekomunikacyjne toczyły o polski rynek łącznościowy.

- Tylko że Tadek, będąc wtedy biznesmenem, wziął sprawy w swoje ręce i wszedł w obszar, który dla niego okazał się chyba zbyt trudny - konkluduje Stręk.

Tyle że Kensy podkreślał to samo: łączność to strategiczna dziedzina funkcjonowania państwa: kto, kiedy, do kogo telefonuje, podsłuchy, kontrola przesyłanych danych internetowych. I nie doczekawszy się interwencji UOP, z rewelacjami poszedł "wyżej”. Po linii politycznej.

Łapówka polityczna

Do Henryka Wujca, którego znał jeszcze z czasów działalności opozycyjnej w latach 70., a w 1998 roku posła Unii Wolności. I to posła z Ziemi Zamojskiej, a przecież łapówka obejmowała także koncesję na telekomunikację woj. zamojskiego.

Wujec zorganizował spotkanie w siedzibie Sejmu: on, Kensy i Tadeusz Syryjczyk, szef klubu poselskiego UW. We trójkę próbowali znaleźć drogę sprawiedliwości.

Tak pamięta to Wujec: - Tadeusz opowiedział mi, że chcieli uzyskać niezbędną koncesję na świadczenie usług, i że ktoś chce od nich wymusić za nią łapówkę - przypomina sobie. - Napisałem notatkę, w której zawarłem wszystko, o czym opowiadał mi Tadeusz i przekazałem ją władzom mojej partii. Poinformowano mnie, że notatka trafiła do ówczesnego Urzędu Ochrony Państwa. Jakiś czas potem zostałem poproszony na rozmowę z oficerem UOP, któremu znowu powtórzyłem to, co usłyszałem od Tadeusza. Ani w rozmowie z oficerem UOP, ani w notatce nie mogłem ujawnić nazwiska Tadeusza Kensego, bo Tadeusz uprzedzał mnie, że nie chce oficjalnie i pod nazwiskiem występować w tej sprawie, gdyż obawia się o dalszy los ich firmy telekomunikacyjnej. Pamiętam, że oficer UOP powiedział mi, że trudno będzie pociągnąć sprawę, bo mają za mało danych.

Dodaje, że zdziwiła go taka reakcja UOP, bo przecież w notatce zawarte było wiele informacji: nazwy firm, województwo, w którym rozgrywała się sytuacja, daty, miejsca, numer rejestracyjny samochodu, nazwiska.

- Nie wiem, jaki był dalszy ciąg tej sprawy - kończy Wujec.

Ciągu dalszego - zdaniem Kensego - nie było.

- Heniu był zbulwersowany sytuacją, sporządził notatkę, podpisał ją, osobiście zaniósł do Balcerowicza (wicepremiera w rządzie Jerzego Buzka - przyp. red.), a ten - wbrew ustaleniom - przekazał ją Januszowi Pałubickiemu (koordynator służb specjalnych w tym samym rządzie - przyp. red.). Dalej nie działo się nic - denerwuje się Kensy.

I dodaje, że choć zastrzegł Wujcowi, aby w swojej notatce nie podał jego imienia i nazwiska, to jednak deklarował, że jeśli dojdzie do procesu, wystąpi w charakterze świadka.

Czekał na ciąg dalszy, ale nie wydarzyło się nic. Nic, co byłoby dla niego zauważalne.

Przypomina też sobie spotkanie ze Strękiem w biurze poselskim jednego z rzeszowskich posłów. Rozmowę między nimi o "sprawie łapówki” słyszał ów poseł, Kensy nie chce go wymieniać z nazwiska do dziś.

- W głowie mu się nie mieściła taka sytuacja, kilka dni później zadzwonił do mnie i mówi: słuchaj Tadeusz, stoi koło mnie Janusz [Pałubicki] i mówi, że nie mogli tej sprawy kontynuować, bo wycofała się osoba, która deklarowała, że może wystąpić w charakterze świadka - relacjonuje Kensy.

I Kensy zdziwił się, bo "ta osoba” to był on sam, a on wcale się nie wycofał.

W trzy lata po interwencji w UOP wciąż nie działo się nic, więc zniecierpliwiony Kensy zaczął głośno krytykować nieudolność i brak dobrej woli "służb”.

- I wtedy dowiedziałem się od Michała [Stręka], że mam szczęście, bo w "kierownictwie” był taki pomysł, żeby to mnie zamknąć - wspomina Kensy. - Bo przecież to ja wręczyłem "chłopcom od Grubego” 100 tysięcy dolarów. I że tylko jego interwencje i jeszcze kogoś "z góry” odwiodła szefów od tego pomysłu.

Sprawę analizujemy

Sprawa sprzed 12 laty wciąż okazuje się być "gorącym kartoflem” dla służb. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, spadkobierczyni UOP, "sprawę analizuje”.

- ...i to wszystko, co mam do przekazania - ucina ppłk. Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska, rzecznik prasowy centrali ABW.

"Analizują” zakres informacji, jakich mogą udzielić Nowinom? Czy termin, w którym będzie można podać takie informacje? I czy kiedykolwiek dowiemy się, jakie kroki przedsięwzięły służby w tej sprawie.

- Na czym ta analiza polega - dopytujemy.

- Nie mam upoważnienia do przekazania takich informacji - ucina pani rzecznik.

Nie wiadomo również, od kiedy ABW "analizuje”, nie ma potwierdzenia ani zaprzeczenia, czy to zainteresowanie mediów sprawą wywołało "analizę” i czy kiedykolwiek będzie można ubiegać się o więcej informacji na temat skutków "analizy”.

- W tej chwili nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie - przyznaje pani rzecznik.

Kensy nie odczuł zainteresowania ABW aferą sprzed 12 lat, tak jak wówczas nie odczuwał zainteresowania UOP. Choć mógł się spodziewać takiego zainteresowania, kiedy w styczniu tego roku przesłał kilkunastu znajomym fragmenty swoich refleksji o czasach minionych, w których opisał sytuację z 1998 roku. Tym bardziej, kiedy w marcu jeden z tych znajomych zamieścił opis "afery Kensego” na forum internetowym portalu "Polski Walczącej”.

- Nie, nikt z prokuratury, nikt z ABW mnie nie pytał, nie byłem wzywany, nie doświadczyłem, żeby ABW "analizowało” - zapewnia.

I - nie ma złudzeń - tak zostanie.

dodałam aby nie znikneło po pewnym czasie

_________________
Jadwiga Chmielowska Przewodnicz?ca Oddzia?u Katowice i Komitetu Wykonawczego "Solidarnosci Walcz?cej"
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Krystyna Szkutnik
Moderator


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 757

PostWysłany: Pią Cze 04, 2010 11:18 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Dzięki Jadziu!
W nawale zajęć nie pomyśleliśmy, że może zniknąć Laughing
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Wyślij email
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Dyskusje ogólne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz dołączać plików na tym forum
Możesz ściągać pliki na tym forum